poniedziałek, 30 grudnia 2013

013.

Czasami czuję, że jestem do niczego.
Czasami czuję, że wszystko robię źle. Czasami czuję, że jestem nic nie warta. Czasami czuję, że świat bez problemu mógłby beze mnie funkcjonować. Czasami czuję, że zatrzymałam się w smutnym miejscu. Czasami czuję, że oplatają mnie ogromne, ciężkie łańcuchy, które nie pozwalają mi się z tego miejsca wydostać. Czasami czuję, że nawet jeśliby mi się udało, to nic by to nie zmieniło.
Dlaczego? Bo to ja jestem tym smutnym miejscem.
Świat jest jednym, wielkim smutnym miejscem, ponieważ w każdym człowieku istnieje choć odrobina smutku i wszystko, czego chce, to się ujawnić, choćbyśmy walczyli z nią każdym nerwem.

~~~

Charlie zakręciła wodę, owinęła się ręcznikiem i postawiła stopy na zimnych płytkach. Podeszła do zaparowanego lustra. Przetarła je dłonią i westchnęła na widok swojego odbicia.
Chociaż woda zmyła ślady łez, to jej policzki nadal były napuchnięte i czerwone.
Ponownie zaczęła się nad wszystkim zastanawiać. Dlaczego tak postąpiła? Dlaczego kazała mu wyjść? Przecież wszystko mogło być w końcu dobrze. Ale oczywiście jej pokręcony, idiotyczny charakter nie mógł na to pozwolić, ponieważ ma swoje zasady, a jedną z nich jest dotrzymywanie obietnic, szczególnie tych złożonych sobie.
Pokręciła głową czując, że nowe łzy napływają jej do oczu. Naprawdę nie mogła uwierzyć w swoją głupotę. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się zachowała.
Ponownie sama siebie raniła. Nie mogła obwiniać o to nikogo innego, bo to ona podjęła decyzję, że tak zrobi. Tylko ona była temu wszystkiemu winna.
- Ty wstrętna, głupia suko - powiedziała patrząc w oczy swojemu odbiciu. Zaśmiała się żałośnie. - Nienawidzę cię, wiesz? Nienawidzę! To wszystko przez ciebie! - krzyczała próbując powstrzymać łzy. - Zawsze wszystko niszczysz! Do niczego się nie nadajesz! Jesteś beznadziejna! Beznadziejna!
Nagle wybuchła płaczem. Złapała się za głowę i zgięła się w pół. Czuła się bezsilna. Pełen żalu szloch wydobywał się z jej ust. Wiedziała, że nie może cofnąć tego, co stało się wcześniej, chociaż bardzo chciała. Wszystko spieprzyła i nie było odwrotu.
Odetchnęła głęboko kilka razy i trochę się uspokoiła.
Kucnęła i otworzyła dolną szufladę. Wyciągnęła z niej narzędzie do wymierzenia sobie kary.
Wyprostowała się i ponownie spojrzała w lustro.
- To za bycie taką cholerną idiotką - powiedziała i przyłożyła żyletkę do lewego przedramienia. Centymetr nad nadgarstkiem. Żeby się ukarać, ale nie zabić się.

***

Natalie wykładała na talerz ostatnie tosty, gdy usłyszała wchodzącą do kuchni siostrę. Zerknęła na nią przez ramię i zobaczyła, jak kładzie torbę na wolne krzesło, po czym zajmuje miejsce obok.
- Po co ci ta torba?
- Dzisiaj poniedziałek - usłyszała w odpowiedzi cichy, przygaszony głos. - Zdążę jeszcze na drugą lekcję.
Nat odwróciła się i dokładnie się jej przyjrzała. Wyglądała po prostu żałośnie. Stary, cienki, rozciągnięty, szary sweter, który połączyła z dżinsowymi szortami, wisiał na niej, jak na wieszaku, a kosmyki, które wydostały się z luźnego kucyka plątały się w nieładzie wokół jej nadal opuchniętej twarzy, podczas gdy przeglądała coś w telefonie.
Nie emanowały z niej żadne pozytywne uczucia. Wyglądała  na wykończoną, zmęczoną życiem osobę.
- Dzisiaj nie idziesz - zdecydowała. - Robisz sobie wolne.
Char spojrzała na siostrę pustym wzrokiem.
- Jak mam ponownie normalnie funkcjonować siedzą zamknięta w domu?
- Nie pójdziesz tak do szkoły - Natalie pokręciła głową.
- Powinnaś się cieszyć, że chcę iść zdobywać wiedzę, a nie mi tego zabraniać - odparła Char, na co siostra prychnęła.
- W takim stanie na pewno łatwo będzie ci skupić się na zdobywaniu wiedzy.
- Nat, ja nie mogę tak po prostu bezczynnie siedzieć w domu i myśleć o tym wszystkim - powiedziała błagalnie.
- Wolisz chodzić po szkole i co chwilę natykać się na Marsh'a? - spytała Nat i to finalnie zamknęło siostrze usta.
Charlie wcześniej z trudem opowiedziała jej o wszystkim, co między nimi zaszło. Natalie początkowo wpadło do głowy, że jej siostra siedzi zapłakana pod drzwiami łazienki, bo dowiedziała się, że jest w niechcianej ciąży czy coś takiego, ale ta na szczęście szybko rozwiała jej obawy i zapewniła, że nie chodzi o nic związanego z seksem.
Dzisiaj Nat uświadomiła sobie, jak niestabilna jest jej siostra. Zobaczyła to i był to jeden z najgorszych widoków, jakie kiedykolwiek widziała. Przez głowę przemknął jej niedawny wieczór, gdy z Brandonem znaleźli ją leżącą na podłodze w łazience poranionym przedramieniem. Ale wtedy nic nie mówiła. Dzisiaj Natalie usłyszała od niej całą historię. Siedząc na podłodze na korytarzu Charlie opowiedziała jej o wszystkim. O każdej sytuacji, po której czuła się nic nie warta. I to właśnie było najgorsze. Patrzenie, jaki ból sprawia jej samo mówienie o tym.
- Po co ci ten sweter? - spytała nagle zaciekawiona. Na zewnątrz grzało słońce, nie widziała potrzeby takiego ubioru. 
Charlie spuściła wzrok.
- Jest wygodny - odpowiedziała cicho. - Nie można mi już swetra założyć?
- Dobra, spoko, nie czepiam się - powiedziała i wróciła do jedzenia.
Po chwili, gdy Char wyciągnęła rękę, aby wziąć z talerza tosta, coś przykuło jej uwagę. Szybko chwyciła dłoń siostry i odsunęła rękaw.
Tuż nad lewym nadgarstkiem zawinięty był bandaż. Został okręcony wokół ręki maksymalnie trzy razy, ale na wewnętrznej stronie znajdowała się pod nim dodatkowo gaza.
Natalie jęknęła bezsilnie i przeniosła wzrok z powrotem na twarz siostry, aby zobaczyć, jak ponownie powoli spływają po niej nowe łzy.
- Charlie... - westchnęła. Nie wiedziała, co ma teraz zrobić.
Wstała, podeszła do krzesła, na którym siedziała siostra i mocno przytuliła ją do swojego brzucha.
- Dlaczego to robisz? - spytała czując, jak w jej własnych oczach zaczynają zbierać się słone krople. - Dlaczego, Charlie?
W odpowiedzi usłyszała tylko niewyraźne łkanie. Poczuła, jak pojedyncza łza spływa po jej policzku. Szybko starła ją wierzchem dłoni, po czym odsunęła od siebie siostrę i kucnęła, aby popatrzeć jej w oczy.
- Obiecaj mi, że nigdy więcej tego nie zrobisz - powiedziała błagalnym tonem. Obserwowała, jak potężny szloch wstrząsnął ciałem Charlotte. - Char obiecaj mi to - rozkazała stanowczo.
- Nie.. Ja nie mogę - odpowiedziała brunetka kręcąc głową.
- Owszem, możesz. Charlie, ty nie chcesz tego sobie robić. Obiecaj, że z tym skończysz, proszę. - Nie dostała odpowiedzi.
Przez następną chwilę panowała między nimi cisza zagłuszana jedynie co chwilę pojedynczym szlochem bądź pociąganiem nosem.
- Charlie musisz mi to obiecać, bo będę zmuszona powiedzieć o wszystkim mamie - zagroziła Nat.
- Nie mów jej, proszę. - Charlotte nagle mocno ścisnęła dłonie siostry przestraszona tą wizją. - Błagam, nic jej nie mów. Nie chcę, żeby się niepotrzebnie martwiła.
- Niepotrzebnie? - spytała Natalie z niedowierzaniem. - Charlie, czy ty siebie słyszysz? Ty potrzebujesz pomocy! - krzyknęła oburzona ponownie zaprowadzając w pomieszczeniu ciszę.
Nagle w jej głowie pojawiła się pewna myśl.
- Mam pomysł - oznajmiła. - Ty mi obiecasz, że więcej tego nie zrobisz, a ja, żeby cię kontrolować, co jakiś czas, może co dwa dni, może codziennie, w każdym razie będę mogła to zrobić to w każdej chwili, będę oglądała twoje ręce i jakbyś złamała obietnicę, to od razu mówię o wszystkim mamie, okej? Dopóki nie złamiesz obietnicy, mama o niczym się nie dowie.
Charlie przez chwilę zdawała się rozważać tą propozycję w swojej głowie.
- Okej - powiedziała cicho. - Obiecuję.
Natalie ponownie mocno ją do siebie przytuliła. Po chwili poczuła, że siostra odwzajemnia gest, na co się lekko uśmiechnęła.
Charlie w tym momencie poczuła w sobie iskierkę nadziei, że może jednak jest dla niej jakaś szansa na ratunek.

- Okej, ja lecę na zajęcia - oznajmiła Nat po skończeniu śniadania. - Postaraj się przetrwać, gdy mnie nie będzie. - Podeszła do młodszej siostry i pocałowała ją czule w czoło. Nigdy tego nie robiła, ale czuła, że Charlie potrzebuje teraz jak najwięcej pozytywnych uczuć i gestów.
- Na razie - powiedziała cicho Char, gdy Natalie była już przy drzwiach.
Dziewczyna siedziała jeszcze przez chwilę przy stole. Obróciła kilka razy w dłoniach i dokładnie obejrzała jedzonego tosta. W końcu stwierdziła, że nie ma ochoty niczego jeść i odłożyła go na talerz.
Podciągnęła kolana do piersi, a pięty oparła o brzeg krzesła, na którym siedziała. Owinęła ręce wokół nóg, a brodę oparła na kolanie.
Spojrzała w stronę okna, za którym świeciło piękne, poranne, ciepłe słońce.
Myślała. Myślała o tym, jak wszystko powoli ją wykańcza. Jak on ją wykańcza.
Jak ona sama siebie wykańcza.
Chociaż dzisiaj stanowczo mu się postawiła, wykazała się siłą, to tak naprawdę z dnia na dzień stawała się coraz bardziej słaba. Nie mogła temu zaprzeczyć.
Westchnęła nie wiedząc, co teraz robić.
Wstała z krzesła i wyszła z kuchni. Szła powoli rozglądając się dookoła i poszukując jakiegoś zajęcia.
Podeszła do telewizora w salonie, chwyciła pilota i uruchomiła go. Musiała uciec myślami od rzeczywistości chociaż na chwilę. Mogła wziąć książkę i poczytać, ale czuła, że jej oczy nie są w odpowiednim stanie do czytania małego druku.
Opadła na kanapę z pilotem w dłoni i zaczęła przeglądać, co puszczają na różnych kanałach o tej porze.
W końcu trafiła na "Przyjaciół". Lubiła ten serial, więc oglądała odcinek, w którym Ross się żeni już nie pierwszy raz, ale jak dla niej lepsze to, niż te głupie programy śniadaniowe.
Po pięciu minutach oglądania zaczęło robić jej się niewygodnie. Podciągnęła nogi na kanapę i owinęła je szczelnie je leżącym obok kocem. Nie dlatego, że było jej zimno, ale dla tej małej przyjemności płynącej z tego, że miękki materiał otacza twoje ciało i czujesz się bezpieczniej.
Nagle coś uderzyło jej umysł. Dlaczego tutaj leży rozłożony koc?
Głęboko wciągnęła powietrze i szybko zaczęła wyplątywać się z materiału. Już nie chciała go owiniętego wokół siebie. Łzy ponownie zaczęły napływać. Emocje utrudniały jej ruchy, kopała nogami w zasadzie w nic. Po prostu, chciała wydostać się z tego koca. Gdy w końcu jej się to udało szybko stanęła na podłodze.
Jake. Przecież on tu spał. Na tej kanapie. Pod tym kocem.
Złapała się za głowę próbując uspokoić nierówny oddech i jednocześnie pozwalając łzom wydobyć się na powierzchnię.
Nie chciała żadnego najmniejszego śladu jego obecności w tym domu. Zwinęła koc w kulę i ruszyła do drzwi. Wyszła na zewnątrz i skierowała się w lewo. Doszła do drewnianego płota, gdzie kończyła się frontowa ściana domu. Otworzyła szeroką furtkę i przeszła na drugą stronę. podeszła do ciemnego kontenera na śmieci, otworzyła klapę i wrzuciła do środka koc.
Prawym przedramieniem otarła policzek, po czym skierowała się z powrotem do domu. Wchodząc trzasnęła drzwiami.
W tym momencie nie była smutna, czy bezsilna. Była wściekła. Wściekła na siebie, za to że pozwoliła mu tak na siebie działać. Weszła na chwilę do salonu, aby wyłączyć telewizor, po czym ruszyła na górę.
Weszła do pokoju i zaczęła chodzić w kółko zastanawiając się, jak może odwrócić swoje myśli od Jacoba.
Nagle przystanęła i popatrzyła na zdjęcia wiszące nad biurkiem. Szczególnie jedno przyciągnęło jej uwagę. Zrobione akurat podczas jednej z wycieczek szkolnych. Popatrzyła na nie i przypomniała sobie ten dzień, ten moment, to miejsce.
Tam czuła się naprawdę szczęśliwie i spokojnie.
Podeszła do komody, wyciągnęła długie dżinsy i zmieniła na nie szorty, ponieważ wiedziała, że tam prawdopodobnie nie jest aż tak ciepło.
Po chwili była już w kuchni opróżniając torbę z niepotrzebnych rzeczy. Sprawdziła, ile pieniędzy ma w portfelu. Równo siedemdziesiąt trzy dolary. Powinno jej wystarczyć.
Wyrwała kartkę z jednego z zeszytów, wyciągnęła długopis i napisała krótką informację dla Natalie: 
Pojechałam na wycieczkę. Wrócę najpóźniej jutro przed południem. Nie martw się - C.
Położyła wiadomość na stole, chwyciła torbę i skierowała się do drzwi. Przekręciła klucz dwa razy w zamku i ruszyła w stronę stacji kolejowej.

- O której odjeżdża najbliższy pociąg do Mouner? - spytała przy kasie biletowej.
- Dziesiąta czterdzieści - odpowiedziała oschle kobieta w średnim spoglądając wciąż przez szkło swoich grubych okularów na ekran monitora.
Charlie odwróciła się przez ramię i popatrzyła na zegar wiszący nad wejściem na stację. Za piętnaście minut.
- Ile kosztuje najtańszy bilet?
- Zostały same po osiemnaście dolarów.
Dziewczyna otworzyła portfel, wyjęła z niego banknot dwudziesto-dolarowy i położyła go na ladzie.
- Poproszę jeden - powiedziała odgarniając niesforny kosmyk włosów za ucho.
Po chwili kierowała się już na peron trzeci, z którego odjeżdżał pociąg, który miał zawieźć ją do Mouner, gdzie było miejsce, które zawierało jej namiastkę szczęścia.

Weszła do przedziału i zajęła miejsce przy oknie, a na siedzeniu obok położyła torbę. Podciągnęła nogi na siedzenie, oparła czoło o szybę i patrzyła, jak pociąg startuje ze stacji, a potem zostawia za sobą miasteczko.
Tylko jeden dzień wytchnienia. Jeden dzień z dala od tego miejsca. Tego potrzebowała.

Dwie i pół godziny później cieszyła się, że ma na sobie ciepły sweter i długie spodnie. Na pustej plaży na obrzeżach Mouner wiał zimny, ale w obecnej chwili przyjemny wiatr.
Ciemne fale oceanu kontrastowały z szarym niebem tworząc zapierający dech w piersiach widok.
Charlie ściągnęła buty i skarpetki, po czym podwinęła spodnie nad kostki. Szła po zimnym piasku w stronę nieskazitelnego piękna.
Zostawiła buty i torbę na ziemi poza zasięgiem wody.
Niepewnie stanęła na mokrym piasku. Zrobiła trzy niewielkie kroki w stronę horyzontu. Poczuła, jak lodowata fala zakrywa jej stopy. Uśmiechnęła się lekko.
Wiatr zawiewał jej włosy na lewą stronę. Odgarnęła je powoli i przytrzymała, żeby nic jej nie zasłaniały.
Patrzyła na horyzont. Miejsce, gdzie ziemia styka się z niebem. I czuła. Czuła nieskończoność.
Niewielkie fale łaskotały jej kostki, a ona wreszcie czuła spokój. Nikt nie mógł pozbawić jej tej chwili.
W tym momencie nie liczyło się to, co się zdarzyło. Nie liczyło się to, co będzie.
W tym momencie liczyła się tylko ta piękna chwila. Ten nieziemski, uspokajający widok.
W tym momencie liczyło się tu i teraz. Tylko to dla niej istniało.



__________________________________________________________________________________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ.

P.S. Przepraszam, wiem, że rozdział był nudny, jak flaki z olejem, ale potrzebowałam go. Musiałam w jakiś sposób wypełnić lukę.

wtorek, 24 grudnia 2013

Have yourself a merry little Christmas..

Jak możecie domyślić się po tytule, w tym oto poście chcę złożyć wam życzenia. Przyznam szczerze, że nie jestem w tym najlepsza, ale cóż, postaram się :)

Więc chciałabym życzyć wam pogodnych, radosnych Świąt spędzonych w znakomitej rodzinnej atmosferze i aby wam za dużo kilogramów po nich nie przybyło, pięknej, pachnącej choinki oraz wszystkiego, co najlepsze i jak śpiewał kiedyś Frank Sinatra: let it snow, let it snow, let it snow!, ponieważ jak na razie tego śniegu za dużo niestety nie mamy.
Oprócz tego, życzę wam jeszcze udanego, niezapomnianego Sylwestra i aby nadchodzący 2014 rok był dla was najwspanialszym rokiem w całym dotychczasowym życiu!



___________________________________________________________________________________________________________________

Jeśli chodzi o rozdział 013. to naprawdę przykro mi to mówić, ale nie mam pewności, czy dam radę dodać go przed końcem miesiąca (mam napisany jeden akapit).
Postaram się, ale jeśli mi się nie uda, to z góry przepraszam i obiecuję, że nadrobię to i w styczniu dodam dwa rozdziały.

Więc jeszcze raz i koniec: WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!


piątek, 29 listopada 2013

012.

Impulsywny - taki, który szybko i wyraziście reaguje na bodźce; taki, który jest porywczy.

Synonimy: pobudliwy, nieopanowany, porywczy, spontaniczny

Antonimy: spokojny, opanowany

Osobowość chwiejna emocjonalnie typ impulsywny - zaburzenie osobowości, w którym występuje wzorzec zachowań gwałtownych, przy braku przewidywania ich konsekwencji.

~~~~

Wystarczyło jedno niekontrolowane we śnie poruszenie ręki, aby zsunąć z szafki nocnej telefon. Bam! Charlie obudziła się gwałtownie i podniosła się do pozycji siedzącej, czego momentalnie pożałowała. Pulsujący ból rozsadzał jej głowę. Zakryła twarz dłońmi i wydała z siebie westchnięcie. Czy ona naprawdę wczoraj się tak bezmyślnie schlała? Nie miała innego wytłumaczenia swojego obecnego samopoczucia. 
Poczuła niesamowitą suchość w gardle. Musiał być chyba środek nocy, w pokoju było niesamowicie ciemno.
Powoli schyliła się i zaczęła niezdarnie szukać dłońmi stojącej obok łóżka butelki z wodą. Bardziej ją usłyszała, niż wyczuła palcami. Mimo iż ten przerażający dźwięk zginającego się i odginającego plastiku trwał krótko, zabrzmiał w jej uszach niczym ogromne krople deszczu silnie uderzające o blaszany dach.
- Ciii.. - wymamrotała do nikogo, marszcząc czoło w wyniku nieprzyjemnego uczucia.
Opierając się łokciem na brzegu łóżka podniosła butelkę. Dziewczyna jęknęła orientując się, że w środku są góra dwa łyki. Odkręciła korek i podniosła butelkę do ust, maksymalnie ją wychyliła i przełknęła resztkę wody. 
Nadal chciało jej się strasznie pić. Nachyliła się ponownie i niezdarnie podniosła z podłogi telefon. Odszukała dotykiem przycisk odblokowujący i go nacisnęła. Ostre, jasne światło ekranu poraziło jej oczy i momentalnie odwróciła od niego wzrok. Gdy jakimś cudem w końcu przyzwyczaiła się do rażącego światła przyjrzała się, aby sprawdzić godzinę. 5:42. Wykrzywiła twarz w niezadowoleniu.
Po chwili bezczynnego siedzenia zaczęła powoli wydostawać się z łóżka. Spała w ubraniu. Jak ona w ogóle dostała się do domu? Westchnęła spuszczając nogi na podłogę. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała było to, że bramkarze w Malezji nie chcieli wpuścić jej do środka.
Wstała z łóżka i od razu podparła się ściany. Pulsowanie w głowie było nie do zniesienia. Jedną dłonią trzymając się ściany, a drugą masując skronie ruszyła w stronę drzwi..
Powieki nadal jej ciążyły, ale pragnienie picia było większe niż pragnienie snu.
Stanęła w progu i opierając się ramieniem o framugę potrząsnęła energicznie głową. "Char, ogarnij się. To po prostu kac." rozkazała sobie w myślach i ruszyła dalej. Krzywiła się za każdym razem, gdy któryś z paneli zaskrzypiał.
Zeszła ostrożnie po schodach i skierowała się do kuchni.
- Przepraszam - wymamrotała niewiele myśląc, gdy wpadła na szafkę na korytarzu.
Odszukała dłonią, na ścianie po lewej stronie wejścia do kuchni, włącznik światła i go nacisnęła. Odruchowo cofnęła głowę reagując na ponowny nieprzyjemny bodziec wzrokowy. Zamrugała kilka razy próbując przyzwyczaić się do jasności.
Wciąż mrużąc oczy podeszła do zlewu. Wyciągnęła szklankę z górnej szafki, nalała sobie wody i pociągnęła długi łyk.
Uzupełniła szklankę do pełna i udała się z powrotem do łóżka. Stanęła przed schodami i nie poruszała się przez chwilę, rozmyślając z zamkniętymi oczami nad tym, czy jest sens, aby wracać na górę.
W końcu westchnęła i ruszyła do salonu.
Podeszła do telewizora, chwyciła pilota i włączyła go, ściszając do minimum zanim jeszcze całkowicie się uruchomił.
Odwróciła się, aby położyć się na kanapie.
Brzdęk! Poczuła, jak krople wody i kawałki rozpryskanego szkła spadają na jej stopy, ale teraz jej to nie obchodziło.
Słaba poświata telewizora oświetlała sylwetkę chłopaka znajdującego się na kanapie, który podskoczył budząc się na dźwięk rozbijającego się szkła. Zszokowana patrzyła na niego i czuła, jak jej serce bije coraz szybciej. 
Co się wczoraj wydarzyło? Fala wspomnień wczorajszego wieczoru uderzyła w jej głowie. Krawężnik. Malezja. Jake. Ramiona Jake'a wokół jej talii, gdy prowadził ją do samochodu. Samochód Jake'a. Niosące ją silne ramiona Jake'a. Śmiech Jake'a. "Zostań, proszę". "Będę na dole". 
Nie. Nie. Nie. Nie. To nie miało się zdarzyć. Ona miała o nim zapomnieć. Wszystko poszło nie tak. Nie tak. 
Miała się do niego więcej nie odezwać. Przemyślała to. Wczoraj w Sicky Jane. Postanowiła się od niego odciąć. 
On powinien teraz być w swoim domu. Albo w samochodzie jadąc gdzieś daleko. Albo u kogoś innego. Gdziekolwiek, ale nie na kanapie w jej domu.
- Hej Charlie - nagle znalazł się obok niej. - Wszystko w porządku? - spytał kładąc na jej ramieniu dłoń, którą momentalnie strąciła, jakby parzyła niesamowitym gorącem.
Kręciła głową robiąc drobne kroki w tył
- Nie - wyszeptała zmieszana rozglądając się po pokoju i szukając jakiegokolwiek znaku, że to jednak się nie dzieje naprawdę. - Nie - powtórzyła.
- Charlie? - Na twarzy chłopaka można było zauważyć niepokój. - Coś nie tak? - spytał zbliżając się.
- Wszystko jest nie tak. - Char złapała się za głowę. Jej oddech był niesamowicie szybki, jakby właśnie przebiegła jakiś maraton, a pulsowanie w głowie przybrało jeszcze bardziej na sile. Ponownie poczuła na sobie jego dłoń. - Nie dotykaj mnie! - Ją samą przeraziła głośność wykrzyczanych przez nią słów.
- Hej, hej. Spokojnie - mówił opanowanym głosem, choć w środku czuł niesamowite zamieszanie. Stał w niewielkiej odległości od dziewczyny z rękami rozłożonymi tak, żeby pokazać jej, że nic jej nie zrobi. - Char oddychaj.
- Nie mogę! - krzyknęła z trudem robiąc kolejny głęboki wdech. Prawą dłoń przyłożyła do klatki piersiowej, jakby miało jej to pomóc w jakiś sposób w oddychaniu, a palec wskazujący lewej dłoni wycelowała w chłopaka. - Ty! - popatrzyła na niego, a w jej oczach kryła się złość. - Nie powinno cię tu być! - kolejny ciężki oddech. - Dlaczego znowu to robisz? - w tym momencie głos jej się załamał i poczuła, że w jej oczach zaczynają zbierać się łzy. Wciąż szła tyłem w stronę korytarza.
- Charlie, uspokój się - powiedział delikatnie podchodząc trzy kroki bliżej.
- Nie zbliżaj się do mnie! - wrzasnęła, po czym szybko się odwróciła i pobiegła do łazienki. Zamknęła drzwi, zanim ją dogonił i oparła się o nie plecami.
Słyszała i czuła, jak walił w drewnianą powłokę i wołał, aby otworzyła drzwi. Pomiędzy jej nierówny oddech wkradł się szloch, a po policzkach popłynęły pierwsze łzy. Głupia głupia głupia. Powtarzała sobie w myślach. Obiecała sobie, że nie dopuści więcej do żadnej sytuacji z udziałem ich dwójki. Coś kiepsko jej idzie dotrzymywanie obietnic złożonych samej sobie.
Zacisnęła powieki i usta, a dłońmi mocno zasłoniła uszy. Zaczęła kołysać się w przód i w tył próbując go zignorować. Próbując wyobrazić sobie, że nie dzieli ich tylko trzy-centymetrowa powłoka drzwi. Że wcale go tam nie ma.
Nie dało się tego zrobić. Mimo, że próbowała z całych sił, wciąż słyszała, jak teraz już krzyczy jej imię i wali w drzwi. Prosi, żeby mu otworzyła.
- Przestań - wyrwało się cicho z jej ust. - Przestań - powtórzyła głośniej, ale nic się nie zmieniło. - Przestań! Przestań do cholery! - potężny krzyk przedarł jej gardło.
Walenie w drzwi i krzyki ustały. Odetchnęła głęboko, zdjęła dłonie z uszu i oparła je o powierzchnię za sobą.
- Charlie?- usłyszała łamliwy głos po drugiej stronie.
Wybuchła jeszcze silniejszym płaczem. Nie kontrolowała tego. Osunęła się na podłogę, gdy spod zaciśniętych powiek wypływało coraz więcej łez.
- Charlie proszę.. - odezwał się ponownie. - Proszę, porozmawiaj ze mną - poprosił błagalnym tonem.
- Nie - odpowiedziała na tyle głośno, aby usłyszał. - Nie chcę z tobą rozmawiać.
- Na pewno?
- Nie wiem.
- A co wiesz?
- Nie wiem. Proszę przestań. - Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o drzwi kręcąc nią.
- Co mam przestać?
- Wiesz co..
- Nie, Charlie, nie wiem - stał po drugiej stronie z czołem opartym o drzwi i łzami wolno spływającymi mu po policzkach.
- T-to. Wszystko? - Odetchnęła głębiej, a po cichej chwili zapytała: - Dlaczego to robisz?
Nastała cisza. Nie przytłaczająca, tylko po prostu cisza.
Char powoli zaczęła się uspokajać i ocierać policzki dłońmi.
- Bo mi na tobie zależy - usłyszała odpowiedź i zatrzymała dłoń w połowie ruchu. Nowa porcja łez zebrała się w jej oczach.- Tak cholernie mi na tobie zależy - kontynuował. - Chciałbym, żeby na twojej twarzy bez przerwy gościł uśmiech. Boże, ten twój niesamowity uśmiech. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ja go uwielbiam - westchnął, a ona siedziała nieruchomo wsłuchując się w jego słowa. - Chciałbym chronić cię przed wszystkim. Przed światem. Chociaż pewnie teraz ja jestem tym, przed którym trzeba cię chronić. Pewnie mnie nienawidzisz. Przepraszam Charlie. Wiem, że jestem idiotą - usłyszała stuknięcie, gdy bezsilnie opuścił czoło na drzwi. - Jestem takim ogromnym idiotą. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek żałował czegoś tak bardzo, jak ja żałuję wszystkich głupich czynów z mojej strony, które w jakiś sposób cię zraniły. Kurwa, Charlie - walnął pięścią w drzwi. - Przepraszam..
Przez dłuższą chwilę było słychać tylko ich oddechy, które coraz trudniej było im wykonywać.
- Wiesz - odezwał się w końcu uśmiechając się ironicznie na obrazy pojawiające się w jego głowie. - Mógłbym godzinami patrzeć w twoje oczy. Chyba nigdy by mi się to nie znudziło. Szkoda, że tak rzadko nadarza mi się do tego okazja - westchnął. - Masz piękne oczy. Duże, brązowe, w których chciałbym czasami zatonąć. I twój uśmiech. Też jest piękny, ale to chyba już mówiłem - zaśmiał się lekko.
Charlie coraz mocniej zaciskała powieki. Każde kolejne wypowiadane przez niego słowo robiło coraz większy mętlik w jej głowie.
- Czasami zamykam oczy tylko po to, aby zobaczyć pod powiekami twój obraz.
Gwałtownie wciągnęła powietrze gdy to usłyszała. Jednocześnie chciała, aby kontynuował i aby przestał.
- Nie jestem jeszcze całkiem pewien, jak określić uczucie, którym cię darzę, ale jest ono niesamowicie silne. Gdybym mógł, to chciałbym spędzać z tobą każdą możliwą chwilę. Chciałbym wywoływać uśmiech na twojej twarzy. Chciałbym być kimś, kto podnosi cię w górę, gdy upadasz na dno, ale teraz jestem chyba kimś odwrotnym.
- Jesteś kimś, kto mnie na to dno ściąga - odpowiedziała cicho. Nie była pewna, czy to słyszał, ale nie był też pewna, czy chce potwierdzić prawdę, której on sam już się domyślał.
- Char wybacz mi - powiedział błagalnym tonem. - O nic więcej nie proszę. Wybacz te wszystkie chwile, w których przeze mnie cierpiałaś. Wiem, że proszę o dużo.. Jednak mam nadzieję, że mi wybaczysz. Nie potrafię dłużej znosić tego poczucia beznadziejności przez to, że przez cały czas traktowałem cię jak chuj. Proszę..
Po tych słowach zapadła cisza.
Char nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Nie miała pojęcia.
Prawy łokieć miała oparty o kolano. a dłoń przyłożoną do ust. Pusty wzrok skoncentrowała na srebrnym uchwycie drzwiczek szafki pod umywalką naprzeciwko niej.
Po chwili usłyszała za drzwiami jego kroki. Tylko dwa. Może trzy. A później głośne westchnienie. Wciąż tam był.
Co ona miała teraz zrobić? Pojedyncza łza spłynęła do jej warg. Poczuła jej słony smak. Tak bardzo dobrze już znany.
Siedziała tak nieruchomo. Na jej nogach pojawiła się gęsia skórka spowodowana zimnem podłogi, na której siedziała, ale nie obchodziło jej to. Po prostu siedziała. I myślała. O wszystkim.
Próbowała podjąć jakąś decyzję, ale nie potrafiła. Dlaczego ona w ogóle poprosiła go wczoraj, żeby został? Dlaczego w ogóle się do niego odezwała? Dlaczego postąpiła tak głupio?
Widocznie alkohol wzmaga impulsywność.
Pokręciła głową klnąc na siebie wewnętrznie. Nigdy więcej alkoholu. Nie trzeba jej więcej takich sytuacji.
Westchnęła ciężko. Przetarła ostatni raz policzki. Przejechała otwartą dłonią po włosach, po czym powoli podniosła się z podłogi.
Przez chwilę się jeszcze wahała, lecz w końcu ostrożnie odsunęła drzwi i położyła dłoń na klamce.Niepewnie ją nacisnęła.
Otworzyła drzwi. Chłopak siedział pod przeciwległą ścianą, ręce bezwładnie opierał na zgiętych kolanach. Podniósł się, gdy tylko ją zobaczył.
Stali na przeciwko siebie nic nie mówiąc. Na twarzach ich obojga widać było ból.
Dzieliły ich dwa metry. Patrzył w jej oczy. Tak, jak chciał. Słyszał jej głęboki oddech. Wystarczyło, aby zrobił dwa kroki i mógłby jej dotknąć.
- Ja.. - zaczął, ale nie potrafił dokończyć. Jej widok wypłoszył z niego całą pewność siebie. Stała przed nim. Twarz miała spuchniętą od płaczu, a wszystkie nieprzyjemne uczucia emanowały z niej na odległość. Przez niego. Ale nadal była piękna. Przeczesał dłonią roztrzepane włosy. - Cholera - mruknął. - Przepraszam - powtórzył wpatrując się w jej oczy i czując, jak jego własne zaczynają ponownie go piec. A ona tam stała. Zupełnie nieruchomo. Tylko na niego patrzyła.
Walczyła w środku z sobą, aby tylko się teraz nie rozpłakać. Nie mogła tego zrobić.
Stali tak dobrą minutę. W ciszy obserwując się wzajemnie. Próbując wyczytać coś z oczu tej drugiej osoby. On widział głównie cierpienie. Ona widziała głównie żal.
Wiedziała, co zrobi...
- Wybaczam ci - odezwała się w końcu.
Jake zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Poczuł niesamowitą ulgę.
Zrobił krok w jej kierunku, a ona jednocześnie cofnęła się w tył.
...ale wcześniej złożyła sobie obietnicę.
- Teraz wyjdź - powiedziała stanowczo.
- Al.. - zaczął zdezorientowany.
- Wyjdź - nie pozwoliła mu dojść do słowa. - I nic nie zmieniaj. - Walczyła z łzami wypowiadając te słowa. - Nie chcę mieć z tobą więcej wspólnego, niż to konieczne.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę próbując przerobić w głowie jej słowa i ich cel. Gdy w końcu zrozumiał, że mówi na poważnie, wydał z siebie pełen frustracji wrzask i skierował się do drzwi frontowych.
Wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Na zewnątrz robiło się już jasno. Po drodze do samochodu wyciągnął z kieszeni klucze.
Wsiadł do środka, odpalił silnik i wyjechał na ulicę. Rozzłoszczony ruszył przed siebie wciskając gaz do dechy.
Rozumiał ją. Wprawdzie dziwił się, że mu w ogóle wybaczyła. Ale rozumiał jej decyzję.
Zresztą właściwie to nie za bardzo.
- Kurwa - uderzył dłonią o kierownicę.
Przecież on wie, że coś między nimi jest. I ona też to wie. Więc dlaczego tak postąpiła?

***

Natalie ruszyła w stronę domu zaciekawiona sytuacją, której przed chwilą była świadkiem i jednocześnie zdezorientowana. Co Marsh robił u nich w domu o tak wczesnej porze i dlaczego wyszedł taki wkurzony?
Właśnie pożegnała się z Brandonem, który podwiózł ją od siebie, gdy jechał do pracy.
Otworzyła drzwi niepewna, co może zastać w środku.
- Charlie? - zawołała w progu. - Charlie gdzie jesteś i dlaczego widziałam właśnie wkurzonego chłopaka wychodzącego z naszego domu? - Zdjęła buty i rzuciła torebkę na szafkę przy wejściu, po czym skierowała się w stronę salonu.
Nagle usłyszała szloch. Przestraszyła się. Szybko udała się do jego źródła.
Przy drzwiach do łazienki siedziała jej siostra opierając się o ścianę i płacząc tak, że ten widok powoli łamał jej serce na kawałki.
Usiadła obok niej i przytuliła ją mocno.
- Oh, Char.. - westchnęła.
- Ja - zająknęła się. - Ja nie wiem, dlaczego.. Dlaczego ja to zrobiłam. - Jej płacz przybrał na sile.
- Cii - szeptała Nat kołysząc ją i uspokajając.
To musi się skończyć.



_______________________________________________________________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Jejku, jak ja nienawidzę prosić o komentarze..


środa, 6 listopada 2013

011.

PROSZĘ PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!!

Charlie odblokowała telefon, aby sprawdzić godzinę. Od czterdziestu minut błąkała się wkoło Sicky Jane i rozmyślała nad całą sytuacją. Kilka razy myślała, aby się wycofać, wrócić do domu i puścić słowa Scootera w niepamięć, ale postanowiła, że skoro już tutaj była, to wyjaśni całkowicie tą sprawę.
Zaczynało się ściemniać, dziewczyna stała oparta o drzewo naprzeciwko baru i obserwowała go dokładnie. W czerwonym neonowym szyldzie brakowało literek "k" i "J", przez co wyglądało tak, jakby bar nazywał się Sic y ane. Co chwilę z budynku wyprowadzano kolejnych schlanych w trupa klientów i po prostu wywalano ich za próg. Lokal wyglądał obskurnie, Charlie, ani nikt z jej przyjaciół raczej by tam nigdy nie zajrzał z własnej woli. Było to miejsce spotkań typowych pijaków, którzy nie mają pojęcia, co zrobić ze swoim życiem i całymi dniami wlewają w siebie litry alkoholu.
Dokładnie trzynaście minut po dwudziestej Charlie ujrzała idącą w stronę knajpy postać. Na pierwszy rzut oka dało się rozpoznać, że jest to młody mężczyzna. Miał na sobie ciemne ubrania, a na głowę zarzucił szary kaptur. Szedł szybkim krokiem i co chwilę rozglądał się dookoła. Dziewczyna wyprostowała się zaciekawiona i zaczęła lepiej przyglądać się postaci. Trudno jej było coś konkretnego dostrzec, ponieważ na ulicy było coraz ciemniej, ale gdy w pewnym momencie światła przejeżdżającego samochodu oświetliły jego twarz dosłownie na sekundę, ona od razu go rozpoznała. Garret.
Char głośno wciągnęła powietrze i skoncentrowała całą swoją uwagę na chłopaku. Przeszedł obok baru, po czym skręcił w ciemną uliczkę pomiędzy nim, a sąsiadującym budynkiem. Dziewczyna bez większego zastanowienia przebiegła przez ulicę i udała się w ślad za Garretem. 
Była to ślepa uliczka, na ścianie kończącej ją świeciła jedyna latarnia. Wszędzie było pełno śmieci, cuchnęło alkoholem i zgnilizną.
Dziewczyna ukryła się w cieniu za jednym z kontenerów na śmieci i wyostrzyła swoje zmysły wzroku i słuchu.
- Nikt cię nie widział? - spytał Wait'a nieznajomy mężczyzna w średnim wieku z gęstą, siwą brodą.
- Nie - odparł. - Masz kasę?
- Masz to? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Garret sięgnął do kieszeni i wyjął z niej woreczek z białym proszkiem, którym pomachał obok twarzy. Klient podał mu zwitek banknotów.
- Zgadza się - stwierdził Wait po przeliczeniu pieniędzy i przekazał mu towar. - Nie masz tego ode mnie - rzucił jeszcze na odchodne i skierował się z powrotem w stronę ulicy. Char skuliła się bardziej w swojej kryjówce, gdy ją mijał. Usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. Popatrzyła dyskretnie w tamtą stronę i zauważyła, jak nieznajomy mężczyzna znika w środku budynku.
A jednak to prawda. Jake miał rację. Widziała to na własne oczy, ale nie chciała przyswoić tego do swojej wiadomości.
Myśli wirowały w jej głowie, jakby w środku toczyły jakiś niezwykle ważny wyścig. 
Garret. Narkotyki. Okłamał mnie. Jake miał rację. Nie. To nie może być prawda. Ale widziałam! Nie.. Nie nie nie nie NIE!! STOP!
Złapała się za głowę czując potężne pulsowanie w czaszce. Próbowała wyrównać oddech i uspokoić ten wewnętrzny chaos.
Biła się z myślami jeszcze przez chwilę, po czym postanowiła zrobić pierwszą rzecz, jaka wpadła jej do głowy. Musi zapomnieć o tym wieczorze.
Powoli ruszyła z powrotem w kierunku ulicy. Gdy wyszła z uliczki rozejrzała się, czy Garret już odszedł. Nie wiedziała, czy chciała go tu jeszcze zobaczyć, czy nie, ale w każdym bądź razie już go nie było. 
Char usłyszała, jak drzwi lokalu otwierają się, przekręciła głowę w tamtą stronę i zobaczyła dwóch roześmianych, kompletnie już pijanych, mimo nie tak późnej pory, mężczyzn chwiejnym krokiem opuszczających lokal. Ze środka było słychać muzykę, której dziewczyna nie rozpoznawała, przeplatającą się z głośnymi rozmowami, okrzykami i śmiechem.
Złapała drzwi, zanim całkiem zamknęły się za wychodzącymi klientami i weszła do środka. Rozejrzała się dookoła. W środku bar nie wyglądał lepiej, niż na zewnątrz. Z tyłu pomieszczenia był wydzielony niewielki kawałek parkietu, obok stał stół do bilarda, na którym stały dwa kufle prawie opróżnione z piwa, należące prawdopodobnie do obecnych graczy, a na ścianie wisiała tarcza do rzutek. Najwięcej ludzi jednak tłoczyło się przy stolikach rozstawionych po całej sali. Już w progu nozdrza człowieka wypełniał odór alkoholu i wszechobecnego brudu. Jednak ani widok, ani zapach nie zniechęciły dziewczyny.
Całe pomieszczenie nie było zbyt duże, więc Charlie łatwo odnalazła bar i usiadła na jednym z trzech wolnych, czerwonych stołków.
- Poproszę piwo - powiedziała do łysego barmana. Ten nie zapytał jej o dowód, czy jest pełnoletnia, po prostu nalał pełen kufel i postawił jej go przed nosem.
"No to jedziemy" pomyślała i upiła pierwszy łyk gorzkiego napoju.

Półtorej godziny później Char siedziała wciąż w tym samym miejscu i kończyła czwarty kufel. Powieki robiły jej się coraz cięższe i coraz trudniej było jej utrzymać się na stołku. A jednak upicie się nic nie pomaga, nie pomaga zapomnieć o wcześniejszych zdarzeniach, lecz potęguje myślenie o nich.
"Mam ochotę potańczyć" pomyślała nagle i niezdarnie wyciągnęła telefon z kieszeni szortów. Nacisnęła przycisk odblokowujący i wytężyła wzrok, próbując odczytać, która godzina. Cyfry jej się rozmazywały, ale w końcu ustaliła, że jest 22:05 lub 08. Schowała urządzenie i zaczęła szukać jakichś pieniędzy, aby zapłacić. W końcu w lewej kieszeni natrafiła na pojedynczy banknot. Wyciągnęła go i rozwinęła przed oczami. Dwudziestu-dolarówka. "Powinno wystarczyć" stwierdziła w myślach i położyła go na barze.
Wstała ze swojego miejsca przytrzymując się blatu, aby nie upaść i chwiejnym krokiem ruszyła do wyjścia. 
W pewnym momencie poczuła, jak ktoś łapie ją za łokieć. Dziewczyna odwróciła się i popatrzyła na mężczyznę.
- Już wychodzisz? - zapytał jednocześnie ukazując w szerokim uśmiechu swoje żółte zęby. - Może napijesz się jeszcze z nami? - Wskazał ręką swoje towarzystwo. Przy tym stoliku siedziało kilku facetów i dwie kobiety w średnim wieku. Blondynka wydała jej się znajoma, więc zawiesiła na niej na chwilę wzrok, a ta szeroko się uśmiechnęła. Charlie nie odwzajemniła gestu, nie miała na to ani siły, ani ochoty.
- Spadajcie - rzuciła do nich i ruszyła dalej w kierunku wyjścia. 
Na zewnątrz uderzyło ją chłodne powietrze. Przytrzymując się ściany budynku ruszyła w prawą stronę. "Dobrze, że nie wpadłam na pomysł, aby założyć dzisiaj jakieś wysokie buty" pomyślała i zachichotała, patrząc się w dół na swoje wychodzone czarne tenisówki.
Usłyszała, że drzwi baru ponownie się otwierają, ale nie zwróciła na to uwagi i szła dalej przed siebie.
- Nie wiesz, że dorosłych traktuje się z szacunkiem? - usłyszała i odwróciła głowę, aby zobaczyć tego samego mężczyznę, który przed chwilą zatrzymał ją w środku. Szedł w jej kierunku szybkim krokiem. 
Charlotte nagle zrobiło się gorąco i spróbowała uciekać, ale w tym stanie nie miała szans.
Nagle coś przygniotło ją do muru i spocona dłoń ścisnęła jej szczękę. 
- Mam cię nauczyć? - poczuła w nozdrzach jego nieprzyjemny oddech. Próbowała go kopnąć, lub uderzyć, ale nie wychodziło jej to. W końcu poddała się i zamknęła oczy. Nie miała już siły, aby go chociaż słuchać, po prostu bezwładnie opierała się o ścianę i czekała, aż ją uwolni, powtarzając na zmianę "Puść mnie" i "Przepraszam".
Nagle poczuła, że mężczyzna w końcu się odsunął i bezwładnie osunęła się na ziemię głęboko oddychając. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, jak jej napastnik teraz ciągnie za włosy blondynkę z baru, która patrzy na nią i coś krzyczy.
- Uciekaj! 
Charlie podniosła się najszybciej, jak mogła, aby nie upaść i zmusiła się do biegu. Na początku było to tylko marne powłóczenie nogami przytrzymując się czegoś co chwilę, aby nie upaść, ale gdy dziewczyna odnalazła odpowiedni rytm, truchtem dobiegła do skrzyżowania i skręciła w lewo.
Biegła tak jak najdalej. Gdy człowiek jest przestraszony, to odnajduje w sobie siłę do ucieczki, chociażby był w najgorszym stanie. Minęła dwa kolejne skrzyżowania i gdy stwierdziła, że już jest bezpiecznie, zatrzymała się i oparła o najbliższą latarnię uliczną. 
Jej oddech był płytki i zdecydowanie przyspieszony. Położyła prawą dłoń na klatce piersiowej i próbowała go wyrównać. 
Gdy wreszcie w miarę uspokoiła nie tylko swoje tętno, ale również emocje, jej uszu dobiegła muzyka. Zlokalizowała swoje położenie i stwierdziła, że dźwięki muszą dochodzić z Malezji, która znajdowała się tuż za rogiem. Odepchnęła się od latarni i ruszyła w tamtym kierunku, próbując utrzymać równowagę i nie przewrócić się na środku ulicy. 
Charlie wiedziała, że nie wpuszczą jej bez kolejki, więc posłusznie udała się na jej koniec, potykając się na krawężniku. O mały włos nie upadła, ale dostatecznie szybko złapała się ramienia jakiegoś chłopaka obok. Pokręciła głową, wymamrotała szybkie "przepraszam" i zajęła miejsce na końcu. Oparła się o ścianę, przetarła twarz dłonią i nagle zainteresował ją materiał jej koszuli.

***                                                                              

Jake nie czuł się dobrze w tym miejscu. Nie było to do niego podobne, ale po ostatnich wydarzeniach miał ochotę tylko siedzieć w domu i robić tam cokolwiek. Byle był sam. Zresztą to chyba było nawet lepsze dla otoczenia, ponieważ denerwowało go wszystko i wszyscy, przez co działał na nerwy osobom go otaczającym.
Chwycił z oparcia swoja skórzaną kurtkę i skierował się do wyjścia. Przekroczył próg i ucieszył się, że wziął coś dodatkowego do założenia na siebie, ponieważ ostatnie dni może i są upalne, ale gdy przychodzi wieczór nie jest już tak przyjemnie. 
Rozglądał się dookoła wsuwając ręce w rękawy. W kolejce do klubu stało około dwadzieścia osób, ale jego uwagę zwróciło coś innego. Na krawężniku siedziała ubrana w czerwoną koszulę w kratkę skulona dziewczęca postać z ciemnymi włosami. Znał tą koszulę. Wie, że wiele dziewczyn takie ma, ale w tym mieście istnieje chyba tylko jedna uszyta tak, że szwy na plecach tworzyły wzór wielkiego serca.
- Charlie? - zapytał, gdy podszedł bliżej. 
Dziewczyna podniosła głowę z kolan. Na jej nagich nogach była dokładnie widoczna gęsia skórka. Opuściła dom w szortach, nawet przez moment nie myśląc, że może być jej później zimno.
Char popatrzyła z dołu na chłopaka i szeroko się uśmiechnęła.
- Proszę, proszę. To przecież pan ja mam rację, wierzcie mi - powiedziała i zachichotała.
- Co ty tu robisz?
- Siedzę. Nie widać? - rozłożyła ręce podkreślając najbardziej oczywistą z możliwych odpowiedź. - Wyobraź sobie, że stałam w tej cholernej kolejce z pół godziny, a ci dwaj idioci w wejściu mnie nie wpuścili - wyciągnęła szyję i wręcz wykrzyczała ostatnie słowa tak, aby ochroniarze ją usłyszeli.
Chłopak spojrzał w stronę ubranych na czarno mężczyzn, którzy tylko wywrócili oczami, po czym skierował swój wzrok z powrotem na dziewczynę.
- Nie dziwię im się. Char ty jesteś totalnie schlana - stwierdził drastycznie.
- Wcale nie - zaprzeczyła oburzając się. - No, może tak troszeczkę - dodała po chwili rozkładając kciuk i palec wskazujący na odległość około dwóch centymetrów i mrużąc oczy.
- Chyba znamy różne definicje słowa 'troszeczkę'. Chodź, odwiozę cię do domu. - Pochylił się i objął ją ramieniem pomagając jej wstać z chodnika.
- Chodzenie jest takie beznadziejne - stwierdziła po chwiejnym pokonaniu trzech kroków. - Takie bezsensowne. Przecież tak dobrze mi się siedziało, dlaczego nie mogłam tam zostać? - spytała go z wyrzutem.
Chłopak tylko pokręcił głową, wziął ją na ręce i szybko pokonał odległość dzielącą ich od jego samochodu. Gdyby tego nie zrobił, droga ta zajęłaby im przynajmniej dwa razy więcej czasu. 
Posadził Charlotte na miejscu pasażera, po czym okrążył pojazd i wsiadł z drugiej strony.
- Możesz mi coś wytłumaczyć? - ponownie usłyszał głos dziewczyny, gdy wyjeżdżał z miejsca parkingowego.
- Zależy co - powiedział i popatrzył na nią z uśmiechem. Widok jej takiej był na prawdę śmieszny. Włosy miała dla wygody przerzucone na prawą stronę, a głowę oparła o szybę. Powieki coraz bardziej jej ciążyły i z trudem odpędzała od siebie sen. 
- Dlaczego wy wszyscy jesteście takimi sukinsynami? - zapytała. 
- Trudne pytanie - stwierdził drapiąc się po brodzie i koncentrując się na drodze.
- Ale na serio. Najpierw nas okłamujecie, manipulujecie nami, sprawiacie, że się w was zakochujemy, a później tak brutalnie zapominacie o naszym istnieniu, albo w inny sposób wbijacie nam igłę w serce. - Dziewczyna próbowała gestykulować, ale nie miała na to siły, ręce opadały jej w momencie, gdy je podniosła.
- Cóż.. - Jacob nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć. - Może robimy to podświadomie? Może nie wiemy, że was ranimy?
- Podświadomie ukrywacie przed nami, że jesteście handlujecie narkotykami? - prychnęła.
Chłopak popatrzył na nią ponownie.
- A więc o to chodzi - uśmiechnął się pod nosem widząc, jak na twarzy dziewczyny wyraźnie maluje się złość.
- Sama już nie wiem, o co chodzi - pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
- Charlie, jeżeli chodzi o Garreta
- Wiem, wiem - przerwała mu machając ręką. - Miałeś we wszystkim rację. To dupek. Nie warto się nim przejmować. Bla bla bla.
Jake się zaśmiał.
- Rozumiem, że nie muszę ci tłumaczyć tych pierdoł? - spytał skręcając w ulicę dziewczyny.
Char tylko pokiwała delikatnie głową z zamkniętymi oczami.
Jake wjechał na podjazd pod jej domem i zgasił silnik samochodu. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i spojrzał na Charlie. Z jego ust wydobył się chichot, gdy zauważył dziewczynę śpiącą na siedzeniu obok. Dosłownie przed chwilą jeszcze z nim rozmawiała.
Wysiadł z samochodu, przeszedł dookoła i otworzył drzwi od strony kierowcy. Westchnął kręcąc głową z uśmiechem, podłożył jedną rękę pod jej nogi, drugą w tym czasie obejmując jej plecy i wyciągnął ją z samochodu. Zamknął drzwi nogą i ruszył w stronę domu. 
Dziewczyna ułożyła wygodnie głowę na jego ramieniu i dokładnie w tym momencie stwierdził, że dobrze postąpił wychodząc dzisiaj z chłopakami do tego klubu. Gdyby został w domu, nie spotkałby Charlie. Nie rozmawiałby z nią i nie odwiózłby jej do domu. 
W tym momencie czuł się w pewnym sensie szczęśliwy.
Stanął przed drzwiami do domu Char i pociągnął za klamkę w nadziei, że ktoś jest w środku, lecz te się nie otworzyły.
Potrząsnął swoją brodą głowę dziewczyny spoczywającą na jego ramieniu.
- Hej, Śpiąca Królewno - uśmiechnął się, gdy ta zaczęła się kręcić w jego ramionach, jak małe dziecko, któremu przerywa się drzemkę. - Bez klucza nie wejdziemy - powiedział, gdy stwierdził, że jest dość świadoma.
Po kilku jękach i minach niezadowolenia niezdarnie wyciągnęła z kieszeni swój brelok z pęczkiem kluczy i podała go chłopakowi.
Drugi z kolei wszedł do zamka i Jake w końcu przekroczył próg zamykając za sobą drzwi.
Był już kiedyś w tym domu, więc od razu ruszył po schodach do pokoju dziewczyny. 
Wszedł do środka i położył ją na łóżku, a ta od razu wtopiła się w miękką poduszkę. Położył jej klucze na szafce nocnej, po czym ściągnął jej ze stóp czarne tenisówki i przykrył kołdrą.
Popatrzył na nią ostatni raz i pogłaskał ją po włosach. Gdy odwrócił się, aby odejść, poczuł, jak dziewczyna łapie go za rękę.
- Nie jedź do domu - wymamrotała. - Nie lubię być w domu sama. Zostań, proszę - patrzyła na niego teraz szeroko otwartymi oczami. - Możesz położyć się na kanapie w salonie. Tylko zostań.
Jacob zastanawiał się przez chwilę, po czym lekko się uśmiechnął.
- Będę na dole - powiedział i wyszedł z pokoju.






__________________________________________________________________________________________________________________

Wyrobiłam się! Jest 22:25 i jest jeszcze październik. Myślałam, że nie uda mi się dodać rozdziału w tym miesiącu, a tu proszę.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

KAŻDY komentarz dodaje motywacji. Pod ostatnim rozdziałem miałam ich 2, w tym jeden od przyjaciółki, więc się nie liczy.
O wiele łatwiej jest pisać, gdy się wie, że ktoś to czyta.
Nie każę wam pisać jakichś wylewnie długich komentarzy, ponieważ sama tego nie potrafię, ale chociaż jakąś buźkę wstawcie, czy coś. Proszę. O ile ktoś to czyta. Proszę.


czwartek, 19 września 2013

010.

Kolejny przerażająco piskliwy sygnał przychodzącego połączenia wyrwał Charlotte ze snu.
- Odwal się kimkolwiek jesteś! - krzyknęła zakrywając głowę poduszką. Niestety jej prośba nie została spełniona.
Po kolejnych trzech sygnałach telefon ucichł, lecz nie na długo. Kolejne przychodzące połączenie i kolejne piskliwe dźwięki. Kto do cholery dzwoni do nastolatki o dziewiątej rano w niedzielę!? Charlie jęknęła sięgając ręką po telefon leżący na szafce nocnej i odebrała nie sprawdzając kto to.
- Czego? - powiedziała śpiąco przekręcając się na brzuch i podpierając ciężar ciała na łokciach.
- Miłe powitanie przyjaciółko - usłyszała w słuchawce głos Scootie'go.
- Czy ty masz pojęcie, która jest godzina? Ja jeszcze śpię - ponownie jęknęła. Usłyszała po drugiej stronie chichot.
- Cóż, a ja już jem śniadanie. Coś ty wczoraj robiła?
- Wymęczyłam się na rowerach z Garretem.
- Ouch. Dobra, przejdźmy do rzeczy. Muszę ci coś powiedzieć.
- Wal.- Jej głowa nagle zrobiła się ciężka i wylądowała z powrotem na poduszce.
- Nie przez telefon. Możemy się dzisiaj spotkać?
- O której? - Bezskutecznie próbowała się zmusić do otworzenia zaspanych oczu.
- Gdzieś koło czternastej? - Charlie chwilę się zastanowiła, a później wydała z siebie westchnięcie.
- Nie dam rady, jestem umówiona z Garretem. Może być o dziewiętnastej? - spytała przecierając twarz wolną dłonią.
- Okay - zgodził się. - O dziewiętnastej, w parku, koło pomnika Pierce'a.
- Dobra, będę. Pa.
- Pa - powiedział i się rozłączył.
Charlie rzuciła telefon gdzieś na łóżko, przekręciła się na plecy i ponownie zapadła w sen.

***

Cassie przeczesała dłonią swoje blond włosy i spojrzała na zegar wiszący nad biurkiem. Za piętnaście pierwsza. Stanęła ostatni raz przed lustrem. Miała na sobie błękitną sukienkę sięgającą nad kolana, rozkloszowaną od pasa w dół, bez dekoltu, z krótkimi rękawkami i wycięciem w kształcie serca na plecach, którą znalazła dwa tygodnie temu w lokalnym second-handzie. Często kupowała tam ubrania, jej sytuacja finansowa nie pozwalała jej na kupowanie nowych ubrań z różnorakich sieciówek.
Wzięła głęboki oddech, chwyciła z fotela niewielką białą torebkę, do której wrzuciła telefon i błyszczyk i wyszła z pokoju.
W domu panowała całkowita cisza, matki nie było, co nie zdziwiło dziewczyny. Zimne płytki chłodziły jej bose stopy, gdy weszła do kuchni. Sprawdziła godzinę na telefonie. Osiem minut do spotkania z tatą. Chwyciła szklankę, nalała sobie wody, oparła się plecami o blat i pociągnęła długi łyk. Nie spodziewała się, że będzie się tak stresować tym obiadem, a jednak. Wciąż zastanawiała się, kogo ojciec chce jej przedstawić. Pewnie jakąś jego dziewczynę czy coś. Pewnie jej nie polubi. Ale cóż, trzeba się poświęcić, jeśli chce się mieć spokój.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Wrzuciła szklankę do zlewu i ruszyła do drzwi, po drodze ponownie sprawdzając godzinę. 12:57. W holu założyła pospiesznie swoje białe lordsy obwiedzione przy krawędziach złotym paskiem. Chwyciła za klamkę, wzięła ostatni głęboki oddech i otworzyła drzwi.
Ojciec miał  na sobie czarne spodnie i wpuszczoną w nie niebieską koszulę.
- Cześć - powiedział.
- Cześć - odpowiedziała dziewczyna zamykając za sobą drzwi.
- Ładnie wyglądasz.
- Dzięki. - Cass wrzuciła klucze do torebki i ruszyła za Harrisonem w stronę jego czarnego Audi.
Wsiedli i zapięli pasy, po czym ruszyli.
- To gdzie jedziemy na ten obiad? - spytała po chwili.
- Mamy rezerwację w Yellow Cherry - odpowiedział. - To w centrum Seattle.
"Świetnie. Pół godziny w samochodzie z ojcem. Jak się cieszę" pomyślała sarkastycznie. 
Dalsza droga minęła im głównie w ciszy. Ich rozmowy wyglądały mniej więcej tak:
Tata: Jak tam w szkole?
Cass: Dobrze.
Tata: Ładna dzisiaj pogoda.
Cass: Yhym.
Tata: Z matką nic się nie zmieniło?
Cass: Nie.
Tata: Przepraszam Cassie.
Cass: Tak, wiem.
Wiedziała, ale same przeprosiny to było za mało. Jedno, głupie przepraszam nie zmieni tego, że zostawił ją z matką pijaczką. Nie wybaczy mu tak łatwo.
Na autostradzie przy wjeździe do miasta oczywiście nie ominął ich korek. Gdy w końcu dotarli na miejsce była już prawie druga.
Weszli do przytulnej (i zapewne drogiej) restauracji. Wnętrze było utrzymane w jasnych, przyjaznych kolorach, a na każdym stoliku i gdzieniegdzie na sali stały bukiety świeżych kwiatów.
- Nasz stolik jest na zewnątrz - poinformował ją. Dziewczyna ruszyła do drzwi prowadzących na taras, który urządzony był tak, jak sala w środku, tylko że tutaj było więcej miejsca i zieleni.
Harrison ruszył pierwszy prowadząc Cassie. Okazało się, że ich stolik znajduje się tuż obok oczka wodnego i jest nie dwu- czy trzyosobowy, ale stały przy nim cztery białe, żelazne krzesła z ozdobnymi oparciami, na których dla wygodniejszego siedzenia położone były jasne, ale nie jaskrawe, żółte poduszki.
- Więc, gdzie ta tajemnicza osoba, bądź też osoby, które chcesz mi przedstawić? - spytała siadając na odsuniętym dla niej przez ojca krześle.
- Zaraz powinni tu być - odpowiedział i zajął miejsce naprzeciwko.
Po chwili podszedł do nich kelner z pytaniem o coś do picia. Oboje zamówili zwyczajną, niegazowaną wodę.
Ojciec dziewczyny co chwilę patrzył w stronę drzwi. Po około pięciu minutach wyprostował się na krześle, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Zainteresowana Cass popatrzyła w tę samą stronę, co on. W ich kierunku biegł mały chłopczyk, a za nim szła szczupła, uśmiechnięta, brązowowłosa kobieta w średnim wieku, miała góra czterdzieści lat. Ojciec wstał i złapał w ramiona roześmianego chłopca.
- Tata! - krzyknął mały. Miał na oko cztery latka, blond włosy i niebieskie oczy, takie jak Cassandra, co utwierdziło ją w przekonaniu, że był z nią spokrewniony.
- Hej Maxie - odpowiedział mężczyzna ściskając go.
Dziewczyna wstała z grzeczności, akurat, gdy kobieta dotarła do ich stolika.
- Przepraszam za spóźnienie, odciągnąć go od klocków, to na prawdę wyzwanie - powiedziała przytulając mężczyznę, który już odstawił chłopca na ziemię. - A ty pewnie jesteś tą Cassie, o której tak wiele słyszałam - zwróciła się tym razem bezpośrednio do dziewczyny. - Jestem Kate, miło mi w końcu cię poznać - dodała podając dziewczynie dłoń.
- Tak, najwidoczniej o mnie chodziło. - Uścisnęła rękę uśmiechając się uprzejmie. Jak na razie nie wiedziła, co myśleć o partnerce ojca. Nie wiedziała, czy rzeczywiście była taka miła, czy tylko udawała. 
- Kate jest moją żoną - rzucił nagle Harrison, zrzucając z siebie ciężar, który czuł już od wczoraj.
- Żoną? Wow - Dziewczyna nawet nie próbowała ukryć swojego zaskoczenia. Szeroko otworzyła oczy i głośno wypuściła powietrze. Spodziewała się, że ojciec przedstawi jej swoją dziewczynę, czy nawet narzeczoną, ale od razu żonę? 
- Tak, wzięliśmy ślub trzy lata temu - wyjaśnił.
- To musiała być piękna ceremonia. - "Fajnie, że zaprosiłeś własną córkę" - Anglia? Walia? A może Francja? W jakim pięknym zakątku Europy ją urządziliście? - Dziewczyna nie przestała się uśmiechać, chociaż tak na prawdę chciało jej się płakać. Nie wiedziała, że tak bardzo go nie obchodziła, żeby nie zaprosić jej na własny ślub. Nagle była wdzięczna, że są na zewnątrz, bo gdyby byli teraz w środku pewnie nie mogłaby wziąć normalnego oddechu.
- Nic z tych rzeczy, szybki ślub w urzędzie w Londynie. Tylko my i dwójka świadków. Zdecydowaliśmy o tym praktycznie z dnia na dzień - wytłumaczył ojciec.
- Och. - Tylko na tyle było ją teraz stać. Chwyciła ze stolika swoją szklankę i wzięła łyka wody. - Gorąco dzisiaj - zaśmiała się niezręcznie.
- Taak, strasznie - zgodziła się z nią Kate. - Maxie chodź tu - zawołała chłopca, który obserwował rybki pływające w oczku wodnym. Kobieta musiała przyznać sama przed sobą, że stresowała się tym spotkaniem, jak żadnym innym. Strasznie się bała, że córka Harrisona jej nie polubi.
- Cóż, zgaduję, że to wasz synek - powiedziała Cassie patrząc na malca.
- Tak, to Max. Twój młodszy brat. - Mężczyzna poczochrał go po blond czuprynie.
- Tatoo, zostaw moje włosy - jęknął Max z wyrzutem.
- Max, to jest Cassie. - Pan Wilson zwrócił się tym razem do chłopca. - Cassie jest twoją siostrą.
- Naprawdę? - chłopiec z zaciekawieniem popatrzył najpierw na swoich rodziców, a później na dziewczynę. - To ona? Wygląda ładniej niż na zdjęciach. I chyba jest starsza od tamtej dziewczyny - stwierdził wykonując śmieszną minę, jakby się nad czymś silnie zastanawiał.
- Tak, to ona - potwierdziła Kate z uśmiechem. - Po prostu zdjęcia, które są w albumie taty były zrobione kilka lat temu.
Cassandra nie wiedziała, co myśleć o całej tej sytuacji. Z tego, co do tej pory usłyszała wynika, że rozmawiano o niej wśród tej trójki. I nawet oglądano jakieś jej zdjęcia. Nagle zakręciło jej się w głowie.
- Przepraszam, muszę usiąść - powiedziała i usiadła powoli na swoim miejscu.
- Dobrze się czujesz? - spytała Kate i momentalnie przyłożyła dziewczynie dłoń do czoła, chcąc sprawdzić, czy nie ma ona gorączki.
- Tak, tak - odparła strącając rękę kobiety. - Po prostu zakręciło mi się w głowie.
- Przepraszam, to był mój naturalny odruch. Jestem lekarką - wyjaśniła się pospiesznie pani Wilson, po czym usiadła na krześle obok. Popatrzyła znacząco na męża. 
- Hej, Maxie, chodź zobaczymy, jakie mają soczki. - Mężczyzna chwycił chłopca za rękę i ruszyli w stronę drzwi.
Cassie oparła głowę na dłoni. Popatrzyła na żonę swojego ojca. Miała na sobie jasną, dopasowaną, kobiecą sukienkę i ciemne włosy spięte z tyłu głowy. Siedziała prosto, a splątane dłonie miała ułożone na kolanach. Ściskała je tak mocno, że poczerwieniały jej czubki palców. Po chwil spojrzała na dziewczynę i się odezwała.
- Posłuchaj - zaczęła spokojnie. - Wiem, że to dla ciebie trudna sytuacja, ale proszę, daj nam szansę - powiedziała niemal błagalnym tonem. Gdy dziewczyna nie odpowiedziała ciągnęła dalej. - Możesz mnie skreślić na starcie, tylko ze względu na to, że jestem twoją macochą - ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło. - Ale proszę cię, nie rób tego. Jeśli nie chcesz dać szansy mi, to zrozumiem. Ale daj ją chociaż twojemu ojcu.
- Niby dlaczego miałabym to zrobić? - Dziewczyna podświadomie wypowiedziała te słowa na głos.
- Ponieważ on cię kocha - stwierdziła Kate stanowczo. - Często o tobie mówi, szczególnie, gdy rozmawia z Maxem - uśmiechnęła się. - Uwielbia opowiadać mu historyjki z twojego dzieciństwa, a on lubi o tobie słuchać. Za każdym razem, gdy wracał do domu po kolejnej nieudanej próbie odwiedzenia cię, był strasznie przygnębiony - mówiła powoli. - Cały czas obmyślał coraz to nowsze plany, aby się z tobą skontaktować - pauza. - Aby zabrać cię od matki. Wiedział, że większość pieniędzy, które płacił na ciebie jako alimenty, twoja matka zwyczajnie przepijała.
Cassie chciała bronić swoją mamę, ale wiedziała, że to, co powiedziała Kate, jest prawdą. Nie mogła nic na to poradzić. Siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę i słuchała, co jeszcze ta kobieta ma jej do powiedzenia.
- Gdy dowiedział się, że ma możliwość przeniesienia się do Seattle, niemal skakał ze szczęścia - zaśmiała się lekko. - Jedyne, czego się bał, to to, że mu nie wybaczysz. I nadal tak jest. Od poniedziałku, kiedy spotkał cię po raz pierwszy, wracał do domu ponury i po prostu smutny, że znów mu się nie udało. Przez ostatni tydzień chodził po domu, jakby uleciało z niego całe życie - stwierdziła przykro. - Nie miał ochoty na nic. Maxowi ledwo co, udało się ze dwa razy namówić go na zabawę, ale i tak po pięciu minutach zostawiał go i szedł gdzieś indziej. Nie miał ochoty jeść. - Przerwa na głębszy oddech. - Bardzo go kocham i to koszmarne, widzieć go w tym stanie. On cię naprawdę kocha. - Cassie poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Szczerze, to nie wiedziała nawet dlaczego. - I boi się, że stracił cię na zawsze. - Jedna kropla wydostała się na policzek dziewczyny, ale ta szybko starła ją wierzchem dłoni. - Wczoraj, gdy zgodziłaś się na to spotkanie, pierwszy raz od tygodnia zobaczyłam na jego twarzy uśmiech. Był strasznie podekscytowany, zdenerwowany i szczęśliwy jednocześnie. Chyba tylko dwa razy go takiego widziałam, w dniu, gdy Max przyszedł na świat i w dniu, gdy zawarliśmy związek małżeński - kobieta uśmiechnęła się, wspominając te chwile. - Twój tata ma Maxa i ma mnie, ale nigdy nie będzie szczęśliwy, jeśli ty mu nie wybaczysz. Nikt mu ciebie nie zastąpi. Może to dziwnie zabrzmi, ale jesteś miłością jego życia. - Kolejna kropla wydostała się z oka Cassandry. - Nie twoja matka, nie ja, tylko ty.
- Ja.. - zaczęła niepewnie dziewczyna. - Ja po prostu nie rozumiem, dlaczego on mnie zostawił. - Kolejne łzy pojawiły się na jej policzkach.
- Och Cassie - westchnęła kobieta i bez zastanowienia objęła dziewczynę ramionami, ale ta wcale nie protestowała. - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale chociaż spróbuj dać mu szansę.
- Okej - odparła blondynka. - Spróbuję.
- Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży - powiedziała Kate, w jej głosie słychać było szczerość. Ścisnęła ją jeszcze mocniej, a Cass delikatnie odwzajemniła jej gest. Po prostu tego potrzebowała. Żeby ktoś ją przytulił i szczerze powiedział, że wszystko się ułoży. 
Kate może i była jej macochą, a to słowo kojarzy się bardziej ze złą osobą, ale jak na razie zrobiła na niej dobre wrażenie.

Chwilę później do stolika wrócili Harrison i Max z bananowym sokiem. Zaraz po nich podszedł kelner, aby przyjąć zamówienia. Reszta spotkania przebiegła gładko. Może nie był to idealny obiad rodzinny, ale nie było tak źle, jak Cass to sobie wyobrażała. Kate okazała się naprawdę miłą osobą, a Max wspaniałym dzieciakiem. Chłopiec od razu polubił swoją siostrę, tak samo jak ona jego.
Mimo miłego popołudnia i lepszych humorów niż wcześniej, rozmowa z ojcem w samochodzie podczas drogi powrotnej znowu się nie kleiła. Cassie potrzebowała jeszcze trochę czasu, aby odnowić swoje dawne relacje z nim. 
- To, co? Do zobaczenia? - spytał z uśmiechem, gdy zaparkował o siedemnastej pod jej domem.
- Do zobaczenia - odpowiedziała odwzajemniając uśmiech i wyszła z samochodu. Gdy szła w kierunku drzwi usłyszała jak auto taty odjeżdża. 
Weszła do domu bez potrzeby wyciągania kluczy, co znaczyło, że matka była w środku. Cass ściągnęła buty i udała się prosto do swojego pokoju. Nie chciała teraz nawet widzieć Rose. Nie miała ochoty na powrót psuć sobie nastroju. 
Niestety najmniejsza iskierka jej dobrego humoru zniknęła momentalnie, gdy przekroczyła próg swojej sypialni. Podłoga zawalona była ubraniami, książkami i różnymi innymi jej rzeczami, na biurku i łóżku panował identyczny bałagan. Szuflady w komodzie były pootwierane, a większość ich zwartości walała się obok niej. Z szafą było tak samo, drzwi otwarte na oścież, na wieszakach zostało tylko jakieś trzy sztuki odzieży wiszące tak, jakby zaraz miały spaść. Pokój ogólnie wyglądał, jakby dopiero co przeszło przez niego jakieś tornado.
Cass mocno ścisnęła dłonie w pięści i wydała z siebie krzyk przepełniony złością, po czym wycofała się z pokoju, zatrzasnęła z hukiem drzwi i pobiegła na dół. Udała się do salonu, z którego dobiegał dźwięk chodzącego telewizora.
- Znowu szukałaś u mnie pieniędzy!? - wrzasnęła na matkę siedzącą na kanapie.
Rose powoli odwróciła się w stronę córki powoli, niewzruszona całą sytuacją.
- Może - odpowiedziała spokojnie.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie dostaniesz moich pieniędzy!?
Matka wstała i oskarżycielsko wymierzyła palec wskazujący w stronę córki.
- Twoje pieniądze, to tak samo moje pieniądze! - krzyknęła.
- Wcale nie! Jakby tak było, już dawno skończyłybyśmy pewnie obie na ulicy, bo ty wszystko co wpadnie ci w te pieprzone łapy roztrwaniasz w barach! Masz szczęście, że kupuję ci żarcie, żebyś nie miała lodówki pustej!
- Zamknij się ty smarkulo! Jestem twoją matką, masz mnie traktować z szacunkiem! - Rose podeszła jeszcze bliżej, a Cass mogła wyczuć od niej smród alkoholu.
- Ciebie? Z szacunkiem? - prychnęła oburzona.
- Tak, mnie! Tylko ja ci zostałam! Nie masz więcej rodziny, ojciec cię zostawił wiele lat temu i wcale się tobą nie interesuje. Ten parszywy drań, nic go nie obchodzimy!
Cassandra przez moment stała w ciszy, po czym podeszła do swojej rodzicielki i syknęła jej w twarz:
- Ty cholerna kłamczucho. Ty to mówisz? Że niby ty się mną interesujesz? Jakby tak było, to wiedziałabyś, że właśnie widziałam się z tatą.
Kobietę to zdezorientowało.
- Co ty wygadujesz? - powiedziała przestraszona. - Twojego ojca nie było w tym mieście od sześciu lat. Nie zajrzał nawet na chwilę.
- Przestań w końcu kłamać! - Cassie wyrzuciła ręce w powietrze. - Powiedział mi wszystko! Powiedział, że przyjeżdżał! Że mnie odwiedzał, ale nigdy mnie nie zastał! Tylko ciebie, a ty wyganiałaś go z naszego domu! Nie pozwalałaś mu się ze mną zobaczyć! - W jej oczach pojawiły się łzy. - Jesteś pieprzoną alkoholiczką, której za grosz nie obchodzi własna córka. Nienawidzę cię - ostatnie słowa wyszeptała zszokowanej matce w twarz z największą szczerością, na jaką było ją stać. Po jej policzkach spływały kolejne łzy, gdy odwróciła się i wyszła z domu trzaskając drzwiami.
Ruszyła ulicą do pierwszego miejsca, jakie przyszło jej na myśl ścierając dłońmi łzy z jej twarzy.

***
Reggie zapauzował grę, odłożył pada i poszedł otworzyć drzwi. Był sam w domu, rodzice wybrali się do jakiejś ciotki na drugi koniec kraju i będą dopiero jutro, a Brandon znów włóczył się gdzieś z Natalie. Jakieś dziesięć minut temu wrócił od Matta i postanowił zagrać rundkę w Need for Speed. Usłyszał dzwonek do drzwi, akurat, gdy zaczął drugi wyścig.
- Wilson? Co ty tu robisz? - zapytał zdezorientowany, gdy zobaczył za drzwiami dziewczynę. Wyglądała na zdenerwowaną i miała zaczerwienione policzki. Płakała?
- Jesteś sam? - spytała pospiesznie ignorując jego pytanie.
- No tak, ale.. - urwał ponieważ Cass szybko weszła, zamknęła za sobą drzwi i przycisnęła usta do jego warg. Chłopak oddał pocałunek, ale po chwili się od niej oderwał. - Hej, hej, spokojnie. Co się..
- Zamknij się - przerwała mu. - Naprawdę nie mam ochoty rozmawiać - powiedziała i wróciła do namiętnego całowania chłopaka, który nie protestował i oplótł wokół niej ramiona i mocno ją do siebie przycisnął.
- Co w ciebie wstąpiło? - zapytał w przerwie na oddech.
- Po prostu pokłóciłam się z matką, muszę się jakoś uspokoić. - Zaczęła szukać dłońmi końca jego koszulki.
- A od tego nie są przyjaciółki?
- Nie mam ochoty słuchać ich współczującej paplaniny - powiedziała patrząc mu w oczy i podciągając do góry jego biały T-shirt.
- A ja jak mam pomóc ci się uspokoić? - wciąż próbował wtrącić siebie do całej tej sytuacji, ale nie potrafił.
- Seks z tobą po pijaku, to było moje najlepsze doświadczenie i myślę, że na trzeźwo będzie jeszcze lepiej - tłumaczyła ściągając mu ubranie przez głowę. - Więc po prostu się zamknij, okej?
- Jak sobie życzysz - powiedział z uśmiechem po czym przyciągnął ją jeszcze bliżej i wpił się w jej usta.
Nie mógł zaprzeczać, ona też była niezła w te klocki, więc bardzo chętnie przystał na jej propozycję. Nie zaryzykowałby jeszcze stwierdzenia, że była najlepsza, o tym przekona się dzisiaj. Bez alkoholu krążącego w ich krwi.

***

Charlie siedziała na betonowych schodkach pod pomnikiem prezydenta Franklina Pierce'a. Nie była w najlepszym humorze. Garret cały dzień dziwnie się zachowywał. Ignorował ją, cały czas z kimś esemesował i odebrał dziwny telefon, a gdy spytała z ciekawości kto to, lekko się na nią zdenerwował i zaraz później oznajmił, że chce mu się spać i idzie do domu. Nie miała mu za złe, że nie powiedział z kim się kontaktował, w końcu to jego prywatne sprawy, ale po prostu pierwszy raz zachowywał się tak w stosunku do niej i nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie było to najlepsze popołudnie w jej życiu, ale cóż, takie też się zdarzają.
Nagle usłyszała zbliżające się kroki i odwróciła się w stronę dźwięku. Zobaczyła Scootie'go zmierzającego w jej kierunku. Punktualnie dziewiętnasta.
- No hej - powiedział, krótko przytulając ją po przyjacielsku na przywitanie.
- Hej - odpowiedziała odwzajemniając gest. - Więc, co chciałeś mi powiedzieć? 
- Słuchaj - zaczął. - Może ci się to nie spodobać, ale wysłuchaj mnie do końca, okej? - Dziewczyna pokiwała głową na znak, że się zgadza. - To, co mówił Jake o Garrecie na tej imprezie, to chyba prawda.
Dziewczyna popatrzyła na niego zszokowana. On tak na serio? On mu wierzył? 
- Niby jakie masz podstawy, żeby tak sądzić? - spytała, a w jej głosie słychać było rozdrażnienie.
- Takie, że widziałem go wczoraj wieczorem - odpowiedział jej pewnie. - Sprzedawał dragi jakiemuś facetowi za blokowiskiem na Makowej - powiedział bez ogródek.
Charlotte zamurowało. Takiej informacji się nie spodziewała. Chwilę zajęło jej przyswojenie się z nią.
- Nie - powiedziała w końcu. To nie mógł być Garret. Scootie na pewno go z kimś pomylił.
- Char, wiem, co widziałem.
Dziewczynie nagle zaczęło brakować powietrza. Nie wierzyła mu. Nie chciała mu wierzyć.
Nagle zaczęły jej się przypominać usłyszane urywki rozmowy, którą przeprowadził dzisiaj przez telefon Garret. 
- Przepraszam, muszę już iść - próbowała brzmieć spokojnie, odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia z parku. 'Dwudziesta piętnaście' usłyszała w głowie słowa chłopaka. 'Za Sicky Jane' przypominała sobie coraz więcej informacji. 'Masz być, i żeby nikt cię nie widział'. Wszystko zaczynało układać jej się w sensowną całość.
Usłyszała, jak Scootie krzyczy za nią, żeby nie robiła nic głupiego, ale zignorowała go. 
Garret pewnie myślał, że go nie słyszy, ale usłyszała wystarczająco. 
Jej kroki były coraz szybsze. Sicky Jane to tani bar na obrzeżach miasta. Miała jeszcze wystarczająco czasu, aby dojść tam normalnym tempem, ale mimo to, zwyczajne kroki przerodziły się w bieg.
Musiała przekonać się na własne oczy, czy to, co powiedział jej Scoot, było prawdą. Musiała tam iść i zobaczyć, o co chodziło.
Wszystko zaczynało być dobrze, nie mogła pozwolić, żeby wróciły złe dni. Musiała udowodnić, że to nie był Garret. I mogła zrobić to tylko sprawdzając, o co chodziło z tym telefonem. 
Wierzyła, że nie zobaczy tam niczego złego, ale jednocześnie bała się tam iść. Bała się, że to wszystko, co mówili Jake i Scooter może okazać się prawdą. Bała się, że znów poczuje ten kujący ból w okolicach serca, ale mimo to postanowiła tam iść. Już się nie wycofa.


"Do you ever get that fear that you can't shift the type that sticks around like summat in your teeth? 
Are there some aces up your sleeve? 
Have you no idea that you're in deep? "





_____________________________________________________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ.



czwartek, 8 sierpnia 2013

009.


Garret złapał się za bolącą szczękę. Był zdezorientowany. Co się stało? Całował Charlie i nagle ktoś go uderzył. Kto? Nie musiał długo się zastanawiać. Gdy tylko podniósł wzrok, ujrzał nad sobą rozwścieczonego Jake'a. No jasne.
- Kurwa człowieku! Co ci odbiło? - wrzasnął do niego prostując się tylko po to, aby po chwili znów oberwać w twarz. O nie. Garret, nic więcej nie mówiąc, szybko oddał cios.
- Przestańcie! - usłyszał wśród głośnej muzyki krzyk Charlie. Zignorował ją i ponownie uderzył przeciwnika, który cofnął się i wpadł na innych ludzi, którzy już nie tańczyli, tylko stali i przyglądali się całej sytuacji.
Jake przetarł twarz i poczuł na palcach coś mokrego. Spojrzał na dłoń. Krew. Nie zastanawiając się, złapał Garreta za szyję i przygwoździł go do ściany.
- Jake przestań! - Charlie złapała go za ramię i próbowała odciągnąć. W jej głosie słychać było panikę.
- Powiedział ci chociaż, dlaczego naprawdę się tu wprowadził? - spytał ją, nie spuszczając oczu z Garreta. Dziewczyna zignorowała pytanie i dalej błagała, żeby przestali. - Powiedział ci!? - podniósł głos, wciąż wpatrując się w oczy Wait'a. Widział w nich wściekłość z domieszką strachu.
- Tak! Powiedział mi! Jakie to ma teraz znaczenie? - Char nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Co ci powiedział? - w końcu chłopak odwrócił głowę w jej stronę.
- Przyjechał tu z rodzicami, bo jego tata się tu wychowywał! - odpowiedziała najszybciej, jak mogła, wyrzucając ręce w powietrze, ponieważ wciąż nie wiedziała, o co mu chodzi.
- I tyle? - ponownie przeniósł wzrok na chłopaka przy ścianie.
- Jezu, jego dziadkowie tutaj mieszkają! Jego rodzicom się tu podoba! O co ci kurwa chodzi!? Jake puść go! - dziewczyna dalej krzyczała i ponownie zaczęła odciągać go, od Garreta.
Jake ironicznie się zaśmiał, jeszcze raz uderzył przeciwnika w twarz i po chwili go puścił, aby osunął się na ziemię. Wiedział, że już i tak źle wypadł przed Charlie, ale nie mógł tego teraz tak zostawić. Musiał powiedzieć jej prawdę.
- Ty pieprzony skurwysynie! - poczuł, jak Garret łapie go od tyłu za ramię, ale zdążył zablokować cios i powalił go na ziemię.
- Mówisz o sobie? - spytał pochylając się nad nim. - Nie powiedziałeś jej, jaką miałeś wspaniałą reputację w poprzednim miejscu zamieszkania, huh?
- A ty kurwa, co możesz wiedzieć o moim wcześniejszym życiu? - Garret nie miał pojęcia, skąd ktokolwiek mógł wiedzieć cokolwiek o jego przeszłości.
- Wiesz, mam w twoim pięknym miasteczku rodzinę. Amelia Dawson, kojarzysz? - Nie odezwał się. Oczywiście, że ją kojarzył. Chodził z tą suką do szkoły przez jakieś piętnaście miesięcy. Zawsze wpieprzała się w nieswoje sprawy. - Otóż jest ona moją kuzynką i troszkę mi o tobie opowiedziała.
- Raczej za bardzo ciekawego życiorysu nie mam - Garret nie miał zamiaru przyznawać się do czegokolwiek, co on powie. Na pewno nie w obecności Charlie.
Jacob postanowił wyłożyć kawę na ławę.
- Jeśli uważasz wywalenie z dwóch szkół, przez narkotyki za nudne to fakt, nie za bardzo ciekawy.
- Garret, o czym on mówi? - Charlotte popatrzyła na chłopaka, niepewna, czy to, co przed chwilą usłyszała, jest prawdą. Chłopak tylko na nią popatrzył. - Garret, czy to prawda!? - podniosła głos.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział patrząc jej w oczy.
- Czyżby? - prychnął Jake, po czym zwrócił się do dziewczyny. - Charlie nie wierz mu - wskazał ręką brązowookiego.
Char stała tam zdezorientowana, nie wiedziała, komu ma wierzyć.
- Nie okłamałbym cię - powiedział Garret podnosząc się z podłogi. - Może nie znamy się długo, ale na prawdę mam cię za przyjaciółkę. Gdyby coś takiego miało miejsce w mojej przeszłości na pewno bym ci o tym powiedział osobiście. - Mówił to z przekonaniem patrząc jej w oczy. Nie wiedziała, co w nim takiego było, ale uznała, że mówi prawdę.
- Wierzę ci - stwierdziła stanowczo.
- Dziewczyno ty nie wiesz, co mówisz! - Jacob zareagował krzycząc i wymachując rękami. Nie przyjmował do wiadomości, że Charlotte uwierzyła temu dupkowi, a nie jemu. - Przecież ty go prawie nie znasz! Ten koleś nie jest godny zau..
- Zamknij się! - przerwała mu w pół słowa odwracając się w jego stronę. W jej głosie wyraźnie było słychać wściekłość. - Nie odzywaj się do mnie - powiedziała gorzko wcelowując oskarżycielsko w niego palec wskazujący. - Mam cię już po dziurki w nosie! - Zbliżyła się tak, że palcem dotykała jego klatki piersiowej. - Zostaw mnie w końcu w spokoju - wysyczała przez zaciśnięte zęby i odwróciła się szybko kierując się w stronę wyjścia. 
Przechodząc obok Garreta złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Chciała jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tego cholernego idioty, który zawsze wszystko psuje. Tak, tylko tak potrafiła go teraz określić. Idiota. Debil. Dupek. Kretyn. Matoł. Popapraniec. Ciota. ZADUFANY W SOBIE CHUJ.
Jak on śmiał wymyślić coś takiego? Była na niego tek cholernie wściekła. Naprawdę miała go już kompletnie dosyć. Miała go dosyć w szkole. Miała go dosyć na mieście. Miała go dosyć na imprezach. Miała go dosyć w swoim życiu. Miała go dosyć w swojej głowie. Po prostu było go już za wiele.
Zostawiła za sobą oniemiałego Jake'a, przecisnęła się przez tłum ludzi, którzy po tym co przed chwilą zaszło odprowadzili ją wzrokiem do samego wyjścia.
Garret i Charlie zmierzali do domu w ciszy, ale widać było, że dziewczyna gotuje się ze wściekłości. Szła szybko przed nim sycząc coś niezrozumiale pod nosem. Dwie przecznice od ich domów chłopak postanowił w końcu zareagować.
- Charlie stój! - Podbiegł i złapał ją za ramiona.
- Jak on mógł to zrobić? - spytała chłopaka odchylając głowę z niedowierzania i przeczesując włosy dłonią. - Jak on mógł tak po prostu podejść i.. Cholera! On cię pobił! - ze złości na Jake'a kompletnie zapomniała o Garrecie. Przyłożyła dłoń do jego policzka przyglądając się każdemu centymetrowi jego twarzy. - Nic ci nie jest?
- Na pewno będzie siniec pod lewym okiem. Poza tym, to bywało gorzej - powiedział uśmiechając się lekko i patrząc jej w oczy.
- Jak to bywało gorzej?
- Daj spokój Char, każdy chłopak w moim wieku ma za sobą już jakieś bójki - odpowiedział rozbawiony jej opiekuńczością.
- A. No tak. Przepraszam - powiedziała pospiesznie zabierając dłonie z jego twarzy. - Jak on mógł mówić o tobie takie rzeczy? Że niby byłeś wywalony z dwóch szkół? Za coś z narkotykami? - pytała kręcąc głową.
- Chyba mu nie wierzysz? - zapytał przestępując z nogi na nogę.
- Nie, no coś ty! Nigdy w życiu. Na pewno nie jemu - odparła. Chłopak westchnął z zadowolenia.
- To fajnie. - Uśmiechnął się, a Charlotte to odwzajemniła. - Chodźmy już do domu - powiedział łapiąc ją za rękę i splatając ich palce. Dziewczyna poczuła przyjemne mrowienie w dłoni.
- Okej - odpowiedziała i ruszyli.
Byli coraz bliżej jej domu. Charlie czuła, że musi coś powiedzieć.
- Słuchaj.. - zaczęła niepewnie. - Chciałam cię przeprosić za dzisiaj - powiedziała spuszczając wzrok.
- Za co? - Garret popatrzył na nią zdezorientowany.
- Cóż, to była twoja pierwsza impreza w tym mieście i chyba nie poszło najlepiej. - Przygryzła wargę. Stali teraz naprzeciwko siebie przed jej domem, wciąż trzymając się za ręce.
- Fakt, trochę inaczej sobie to wyobrażałem  - zaśmiał się lekko.
- Taa.. - przyznała uśmiechając się niezręcznie. Nie chciała się jeszcze z nim żegnać.
- Ale i tak było fajnie. Bo ty byłaś tam ze mną. - Uśmiechnął się do niej figlarnie, a ich spojrzenia się spotkały.
- Schlebiasz mi - zaśmiała się.
- Chyba czas już się rozejść - powiedział po chwili milczenia.
- Chyba. - Zaczęła powoli kierować się w stronę wejścia do domu. Chłopak nadal trzymał jej rękę.
Oddalała się od niego w ciszy, patrząc mu się w oczy i coraz bardziej rozciągając rękę, bo nie chciała puścić jego dłoni. Gdy w końcu ich palce się kompletnie rozłączyły, a Char odwróciła się w stronę drzwi, Garret szybko podszedł, złapał ją w talii i złączył ich usta.
Dziewczyna była zaskoczona tym ruchem, ale szybko oddała pocałunek. Ich usta zgodnie ze sobą współpracowały, gdy ułożyła dłonie na jego ramionach. Charlotte chciała zatrzymać tę chwilę na zawsze. Nikt jeszcze jej tak nie całował. Poczuła przyjemny dreszcz, który przeszył jej ciało od ust, aż po palce u stóp. Powoli jego miękkie usta zaczęły się odłączać od jej. Na koniec chłopak chwycił jej dolną wargę pomiędzy swoje i lekko ją pociągnął. Oparł swoje czoło o jej. Stali tak przez moment nic nie mówiąc.
- Dobranoc Charlie - powiedział w końcu. Ponownie lekko musnął jej usta, odwrócił się i odszedł w stronę swojego domu. Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale nie mogła wydusić z siebie słowa. Stała i patrzyła jak chłopak znika za drzwiami budynku po drugiej stronie ulicy. Zanim całkowicie zamknął drzwi posłał jej jeszcze ogromny uśmiech.
Char dotknęła dłonią swoich ust, na które wpełzł już uśmiech. Powoli odwróciła się i ruszyła do środka.

***

Cassie postanowiła wybrać się na spacer w sobotę rano. Cóż, może nie takie rano, było już po jedenastej. Musiała uspokoić myśli. Nie mogła uwierzyć, że przespała się z Reggie'm. Właściwie to spania tam nie było. Jednorazowy numerek na imprezie. Przecież to chyba nic złego, co nie? Przecież każdy tak robi. Ale chyba nie każdy po takowym numerku ucieka.

- Gdzie już lecisz Wilson? - spytał Reggie siedząc na czyimś łóżku w domu, w którym odbywała się impreza.
- Nie twój interes - odpowiedziała pospiesznie wciągając na nogi swoje czerwone rurki.
- Właśnie uprawiałem z tobą seks. Mam prawo się zapytać, dlaczego już uciekasz - zaśmiał się.
- A co? Masz ochotę na drugą rundę Peters?  - spytała szukając swojego buta.
- Oj żebyś wiedziała - uśmiechnął się.
Cass zarumieniła się i pospiesznie wyszła z pokoju trzaskając drzwiami i zostawiając chłopaka samego.

Ugh. Była zła na siebie. Nie uciekła dlatego, że jej się nie podobało. Wręcz przeciwnie. To, co o nim mówią, jest najszczerszą prawdą. Ten facet jest dobry w tych sprawach. Od wczoraj nie mogła przestać myśleć o tym, co między nimi zaszło. Jeszcze nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie czuła takiej przyjemności, jak podczas bycia z nim. Bała się chwili,gdy ponownie go spotka. Już nie będzie się czuła przy nim tak pewnie. 
Biorąc łyk swojego czekoladowego shake'a wybrała numer do Charlie. Wesbirt odebrała po trzecim sygnale.
- No hej, dzwoniłaś? - spytała od razu Cass.
- Yhym. Nie mogę przestać myśleć o wczorajszej sytuacji - powiedziała. Witaj w klubie laska, pomyślała blondynka, ale nie wypowiedziała tego na głos.
- A tobie co ciekawego się wczoraj przydarzyło? - zapytała zaciekawiona siadając na ławce.
- Gdzieś ty była, że nie widziałaś? 
- Tu i tam - odpowiedziała wymijająco. - Mów już, co się wydarzyło. Może oderwiesz mnie na chwilę od własnych myśli.
- Jake i Garret się pobili.
- Że co!? - wykrzyknęła dziewczyna prawie dławiąc się z zaskoczenia.
- Bo Jake się wciąż na mnie gapił, to w końcu się wkurzyłam i pocałowałam Garreta, żeby mu zrobić na złość - tłumaczyła Char przez telefon. - I podziałało. Wkurzył się, podszedł i zaczął bójkę.
- Uuu dziewczyno, jak ty na niego działasz - zaśmiała się.
- Przestań. To wcale nie jest śmieszne - skarciła ją przyjaciółka. - Przecież wiesz, że jutro znów będę dla niego niewidzialna, więc nie ma się co łudzić.
- Czy aby na pewno? Na twoim miejscu bym się poważnie nad tym zastanowiła Charlie - poradziła jej całkiem poważnie.
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego - odparła stanowczo. - W ogóle to nie uwierzysz co jeszcze zrobił.
- Oświeć mnie. - Cassandra gestykulując machnęła ręką, w której trzymała kubek, chociaż wiedziała, że przyjaciółka jej nie zobaczy.
- Wymyślił coś, że Garreta podobno wyrzucili z dwóch szkół za jakieś sprawy związane z narkotykami - w jej głosie słychać było niedowierzanie.
- Hmm.. On naprawdę ma taką wyobraźnię?
- Najwidoczniej. - odpowiedziała, po czym zapadła chwilowa cisza. - Jest jeszcze coś.. - powiedziała Char przyciszonym głosem.
- Zamieniam się w słuch.
- Bo po tej bójce, wyszłam razem z Garretem do domu..
- I..? - spytała zaciekawiona Cass.
- I on mnie pocałował. Ale nie tak, jak na imprezie. Ten pocałunek.. Coś w nim było - wyznała.
- A problem w tym, że?
- Że wiesz, o kim i tak w tamtym momencie myślałam.
- Marsh - westchnęła Cassie przylegając plecami do oparcia ławki.
- Dokładnie. Chociaż ten pocałunek był wspaniały, a na tego debila byłam wściekła jak cholera, to i tak o nim myślałam.
- No niezbyt fajnie.
- Taa.. Dobra, a ty? Gdzie wczoraj byłaś? Co wczoraj robiłaś? - spytała Charlotte.
- Yyy.. Tańczyłam - (aka pieprzyłam się z Peters'em).
- Na pewno? - Cass zakłopotana zaczęła się rozglądać. Nagle dostrzegła znajomą postać idącą w jej kierunku.
- Słuchaj Char, muszę kończyć, pa - powiedziała i rozłączyła się nie dając przyjaciółce szansy na odpowiedź. Pociągnęła przez słomkę duży łyk shake'a, po czym wstała z ławki i wyszła na przeciw zbliżającej się osobie.
- Cześć - powiedziała stając z nim twarzą w twarz. Wiedziała, że prędzej czy później ten moment dzisiaj nadejdzie, jak każdego dnia od poniedziałku, więc na co czekać?
- Hej córciu. - Jej tata pokazał szereg białych zębów uśmiechając się. - Jak tam u ciebie?
- Dobrze - odpowiedziała to, co zwykle.
- Słuchaj, chciałbym cię zaprosić na obiad - oznajmił. - Jutro. Chcę żebyś kogoś poznała.
Dziewczyna nie miała ochoty tam iść, ale postanowiła czegoś spróbować.
- Czy jeśli pójdę, to dasz mi spokój? - spytała po chwili zastanowienia.
Ojciec westchnął i pokręcił głową.
- Wiesz, że nie zrezygnuję całkowicie z kontaktu z tobą.
- To może, czy nie będziesz mnie bez przerwy nachodził?
Po chwili milczenia pan Wilson w końcu się odezwał.
- Bądź gotowa o pierwszej, przyjadę po ciebie. - Dziewczyna uznała to jako zgodę.
- Będę - odpowiedziała, po czym odwróciła się i bez słowa odeszła.

***

Caire siedziała na wannie i nie mogła powstrzymać swoich doni od trzęsienia się. Łzy spływały po jej policzkach. Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła uwierzyć w swoją głupotę. 
Nie chciała w to wierzyć.
Ale jednak, to prawda. Co ona teraz zrobi? Jak teraz będzie wyglądało jej życie?
- Kochanie, wszystko w porządku? - usłyszała zza drzwi głos matki. Pociągnęła nosem i szybko wstała wycierając łzy.
- Tak, wszystko okej - wydusiła z siebie i odkręciła wodę, aby przemyć twarz. 
Okłamała ją, ale co miała zrobić? Powiedzieć jej prawdę? Bała się. Bała się jej reakcji.
Spojrzała w lustro i zaczęła uspokajać oddech. Mama nie może zobaczyć jej w takim stanie. "Weź się w garść Air. Wszystko będzie dobrze" powiedziała sobie w myślach. Odetchnęła głęboko i wyszła z łazienki, zgarniając po drodze leżący na pralce test ciążowy,wskazujący wynik pozytywny.



_________________________________________________________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ.

KAŻDY komentarz to ogromna motywacja do dalszej pracy.
Tyle w temacie.

Przypominam, że założyłam zakładkę "Informowani".