czwartek, 1 maja 2014

015.

"Myślę, że to wszystko jest nieźle pochrzanione
to, ja tak wiele nastolatków
jest samotnych i smutnych
i ma ataki paniki w swoich pokojach
podczas gdy ich rodzice
oglądają telewizor.
I jak wielu z tych nastolatków
miało stosunkowo normalne dzieciństwo
aż nagle pojawiło się wielkie bum
depresji i zaburzeń odżywiania
i zaburzeń psychicznych
i to jest głupie
jak zmieniliśmy się w pokolenie
oznakowane jako
"buntownicy"
ale tak naprawdę jedyne, przeciw czemu się buntujemy
to my sami."

~ anonim z tumblra.

~~~

Natalie siedziała wtulona w Brandona oglądając Jerry'ego Springera. Niestety to patologiczne talk-show było najciekawszą rzeczą w telewizji, jaką udało im się znaleźć. Właśnie jakieś dwie kobiety kłóciły się o faceta, tylko czekać, aż zaczną się bić.
Dopiero co minęła dwudziesta trzecia. W domu byli oni i państwo Peters, którzy już udali się spać. Z Reggie'm minęli się w drzwiach.
Nagle usłyszeli dzwoniący telefon.
- Mój czy twój? - spytała dziewczyna zwracając wzrok na swojego chłopaka.
- Twój - odpowiedział Brandon wyciągając rękę, aby wziąć urządzenie ze stolika. - Charlie - powiedział patrząc na ekran.
Dziewczyna wzięła od niego telefon, odebrała i przyłożyła do ucha.
- Halo?
- Nat pomóż mi - usłyszała spanikowany głos siostry i momentalnie się wyprostowała.
- Charlie gdzie jesteś? Co się stało? - spytała dość już zaniepokojona.
- Jestem w domu. - Oddech. - Konkretnie w swoim pokoju. - Oddech. - Ale tak strasznie chcę to teraz zrobić. Nat ja nie mogę oddychać - pisnęła, a z jej gardła razem z wydechem wydobył się również pojedynczy szloch.
- Hej, hej spokojnie - powiedziała stanowczo do siostry, szturchnęła zaciekawionego chłopaka i ruszyła z nim szybko do drzwi. - Zaraz będę - mówiła zakładając buty. Słyszała jak siostra z trudem łapie oddech. - Charlie oddychaj - nakazała.
- Mama jest na dole. Nie chcę, żeby tu przychodziła, ale zaraz będzie szła do swojego pokoju, żeby się już położyć i jak mnie usłyszy, to tutaj zajrzy - mówiła szybko. - Ja nie mogę oddychać, Natalie pomóż mi proszę.
- Mama się nie dowie, obiecuje, tylko oddychaj proszę cie i nie rób nic głupiego - wyszli już z domu i szybko kierowali się w stronę samochodu.
Brandon nie musiał o nic pytać, po zachowaniu swojej dziewczyny wiedział, że dzieje się coś złego.
- Ja chce to teraz tak bardzo zrobić, ale wiem, że nie mogę i przyszło mi na myśl tylko, aby do ciebie zadzwonić - Charlie powiedziała to wszystko na jednym wdechu.
- Bran szybko, ona ma chyba atak paniki - rzuciła do chłopaka, gdy wyjeżdżał z podjazdu.
- Przepraszam Nat - usłyszała w słuchawce ciche słowa, po których nastąpił szloch.
- Hej Charlie - powiedziała głośno, stanowczo. - Nie przepraszaj mnie, bo dobrze zrobiłaś, ze zadzwoniłaś. Nie rób nic więcej, zostań w swoim pokoju, ja jestem już w drodze, okej?
- Okej.
- Char oddychaj - nakazała.
- Nie mogę.
- Oddychaj ze mną. Wdech, wydech - poinstruowała siostrę. - Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Spokojnie siostra, zaraz będę.



3 godziny wcześniej

- Okej, więc powiesz mi o co chodzi? - spytała Cassie, gdy Char wyszła z domu trzaskając drzwiami.
- Dowiedziała się o matmie - burknęła dziewczyna wyciągając długie włosy spod czarnej ramoneski.
- Och.
- Taa, nie chce rozmawiać o matmie, o mamie, o niczym, okej? Chcę się po prostu wyluzować, bo od jakiegoś czasu naprawdę tego potrzebuję.
Szły już chodnikiem w stronę Malezji, nie będzie tam dzisiaj zbyt dużo ludzi, bo w końcu jest środek tygodnia.
Cass miała na sobie obcisłe rurki i jasną luźną bluzkę z falbankami, a do tego czarny żakiet i szpilki. Char do swojego stroju również założyła tego rodzaju buty. Charlie mogła się założyć, że stukanie ich obcasów było słychać z końca ulicy.
Zerknęła na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się dom Wait'ów. Cassandra podążyła za jej wzrokiem.
- Co teraz z nim? - spytała.
- Nic - odpowiedziała Charlotte wzruszając ramionami i spuszczając wzrok. - Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - Zacisnęła wargi.
- Słusznie - skwitowała Cass.
- Nie rozmawiajmy dzisiaj o niczym znaczący, okej? - zaproponowała Char.
- Okej - zgodziła się blondynka. - Dzisiaj się bawimy.

Pół godziny później siadały już na stołkach przy barze w Malezji.
- Co podać? - spytał barman.
- Dwie wody gazowane - odparła Cassie. Jak zawsze.
Charlotte upiła trzy łyki rozglądając się po klubie, po czym bez słowa ruszyła na parkiet.
Nie chciała myśleć. Chciała po prostu mieć w końcu chwilę świętego spokoju. Bez żadnych rozsadzających jej głowę niechcianych myśli.
Dała się ponieść muzyce. Piosenka za piosenką poruszała się wśród innych ludzi nie zważając na nic.
Udało się. Nie myślała. Dobiegająca z każdej strony muzyka pomogła jej oczyścić głowę.
Nie obchodziło jej nic. Nawet to, gdzie jest Cassie, czy już wyszła, czy z kimś rozmawia, czy nadal siedzi przy barze. W tum momencie była tylko ona i otaczająca ją muzyka.

***

Cassandra siedziała na stołku z założonymi nogami popijając wodę. Zero alkoholu w środku tygodnia, zero alkoholu w barach.
Patrzyła na znikającą w tłumie tańczących przyjaciółkę. Martwiła się o nią, tak jak Claire i Rebbeca. Z Char było coraz gorzej, nie chciały nawet wiedzieć, co dzieje się w jej głowie.
Cass oplotła dłonie wokół szklanki na blacie i westchnęła. Głowę ponownie zapełniły jej własne problemy. Nie rozmawiała z matką od niedzieli, widziała ją przelotnie w domu może dwa razy. Miała dość tej kobiety, już nie mogła się doczekać aż znajdzie się okazja, żeby ją opuścić.
Nagle poczuła w kieszeni krótkie wibrowanie telefonu świadczące o nowej wiadomości. Szybko wyciągnęła urządzenie i otworzyła SMSa.

Od: Reggie P.
No no Wilson, wtorek przy barze? 

Skoro mowa o problemach...
Może akurat ten nie był taki uciążliwy, ale wiedziała, że musi zakończyć tą chorą seksualną relację z chłopakiem, zanim rozwinie się jeszcze bardziej.
Oparła łokcie o blat z zamiarem odpisania, gdy usłyszała w prawym uchu jego głos.
- Mówił ci ktoś, że masz seksowne nogi? - szepnął.
Cass momentalnie zesztywniała i oblała się rumieńcem. Po jej ciele przeszedł dreszcz, gdy nagle poczuła jego dłonie na swojej talii. Dlaczego on tak na nią działał?
Przełknęła ślinę.
- Czego chcesz Peters? - spytała z trudem wypuszczając powietrze.
- Bardzo wielu rzeczy. - Przesuwał dłońmi w dół i w górę jej talii.
Szybkim ruchem przekręcił stołek tak, że teraz siedziała przodem do niego. Patrzyła mu w oczy gdy ten zabierał z jej twarzy kosmyki włosów, które się tam napatoczyły pod wpływem gwałtownego obrotu.
Przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami nie wiedząc co powiedzieć, jak zareagować. Sama jego obecność, jego dłonie na jej talii, jego wzrok utkwiony w jej twarzy, to wszystko działało na nią tak, że nie potrafiła być sobą. Być tą Cassandrą Wilson, którą wszyscy znają. Szaloną imprezowiczką nie bojącą się ryzyka.
Cała jej pewność siebie znikała, gdy był obok. Cholerny Peters. Że też musiała się z nim wtedy przespać.
Powoli zbliżył się jeszcze bardziej i przyłożył usta do jej szyi wywołując u niej przyjemny dreszcz rozchodzący się po całej długości kręgosłupa. Podświadomie odchyliła głowę do tyłu.
Nadal gładził dłońmi jej talię gdy schodził pocałunkami w dół do prawego obojczyka i z powrotem. Zatrzymał się tuż po żuchwą i zaczął lekko ssać jej skórę.
Dziewczynie robiło się coraz goręcej. Wiedziała, że powinna to zatrzymać, odepchnąć go, ale nie potrafiła. Chciała go czuć. Chciała czuć na sobie jego dotyk, jego dłonie, chciała czuć na sobie jego usta. Cholera! Te jego niesamowite usta!
Zacisnęła pięści i cicho jęknęła, gdy przygryzł miejsce, które przed chwilą ssał. Po chwili jego usta znalazły się na jej żuchwie, policzku, w kąciku ust.
- Gorąco mi - pisnęła, gdy akurat miał złączyć ich wargi.
Zatrzymał się w połowie ruchu popatrzył na nią, a na jego twarzy pojawił się uśmiech w stylu "tak wiem, jak na ciebie działam i dobrze mi z tym".
Bez słowa chwycił jej dłoń, odsunął się krok w tył i rozprostował lewą rękę wskazując drogę. Pomógł jej zejść ze stołka i pozwolił jej iść przodem nie puszczając jednak jej dłoni.
Cass szła wyprostowana starając się nie zdradzać emocji jakie nią targały. To tak jakby na jej prawym ramieniu siedział mały biały aniołek i szeptał jej do ucha, żeby przeprosiła Reggiego i jak najszybciej oddaliła się od jego osoby, a na lewym ramieniu popijając whisky i pławiąc się w promieniach swojego narcyzmu leżał mały diabełek podpowiadający, żeby rzuciła się na Petersa w tym momencie.
Mocniej ścisnęła dłoń chłopaka i szybciej pociągnęła go w stronę wyjścia w boczną uliczkę.
Strumień chłodnego powietrza uderzył w dziewczynę, gdy Reggie otworzył przed nią drzwi. W momencie gdy oboje znaleźli się na zewnątrz chłopak nie marnując czasu przywarł ją do ściany i złączył ich usta.
Cass wplotła dłonie w jego włosy oddając pocałunek. Nie mogła oprzeć się pokusie, choć w głębi duszy wciąż z nią walczyła.
Jego usta tak zachłannie jej żądały. Chciał jej tu i teraz.
Podczas gdy ich języki tańczyły ze sobą taniec pożądania Reggie wsunął dłonie pod jej bluzkę. Jego dotyk przyjemnie rozpalał jej skórę. Coraz trudniej było im złapać oddechy, ale nie przejmowali się tym, byli za bardzo nakręceni.
Ale w środku dziewczyna wciąż miała ogromne wątpliwości.
Nagle Cass położyła dłonie na jego torsie i z całej siły odepchnęła go od siebie.
- Nie - wydusiła. - Nie dzisiaj, nie tutaj.
- Co? - spytał kręcąc głową.
- Nie mogę ci tak bez przerwy ulegać. Nie dzisiaj - stwierdziła stanowczo.
- Jednak jesteś dość nieprzewidywalna. - Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy. - I co ja mam z tobą zrobić? - Zaczął stawiać powolne kroki z powrotem do niej.
Cassandra wyciągnęła ręce prosto przed siebie powstrzymując go od zbliżenia się jeszcze bardziej.
- Nie dzisiaj - powtórzyła.
- Dobra. - Poddał się zwieszając ręce po bokach. - Co ty w ogóle robisz tutaj w środku tygodnia?
- Charlie poprosiła mnie, żebym z nią przyszła.
- Och..
- Musiała się trochę wyluzować, bo ostatnio nie jest z nią najlepiej, co zapewne wiesz również i ty.
- Niestety obiło mi się coś o uszy.
- Na dodatek miała dzisiaj spinę z matką.
- Nie żeby coś, ale ja przyszedłem tutaj z Marshem, czyli oboje w tym momencie są w środku. Wspominam, bo być może to ma jakieś znaczenie.
- Czekaj. Jake jest tutaj, teraz? - zapytała nie wiedząc za bardzo, co powinna zrobić.
- Aham. Ale wiesz, może zostawmy ich tak jak jest - zaproponował.
- Co masz na myśli?
- Mam już tego powoli dość, bo na odległość widać, że coś ich łączy, ale oni nadal grają w te swoje dziecinne gierki i nie chcą nic z tym fartem zrobić, tylko cały czas ranią siebie samych i wzajemnie. Zostawmy ich, żeby w końcu sami doszli do tego, że muszą coś zrobić, bo dalsze tkwienie w takiej sytuacji do niczego ich nie zaprowadzi.
Szczerze powiedziawszy, Cass nigdy nie spodziewała się usłyszeć czegoś takiego od tego chłopaka.
- Tylko nie wiem, czy Char sama chce to zrozumieć i co może wyniknąć z każdego ich kolejnego spotkania.
- No to chodźmy tam i miejmy ich na oku. - Otworzył przed dziewczyną drzwi zapraszając do środka.

Jake wiedział co chce zrobić. Był tego pewny jak nigdy w życiu. To była jego ostatnia szansa, nie mógł tego zepsuć. Wpadło to do jego głowy, jak tylko ją zobaczył. Musiało się udać.
Przez muzykę do niej dotrze. Wiedział to.
Upił jeszcze łyk soku i ruszył w stronę tańczącej dziewczyny.

Char usłyszała znajomą, spokojną melodię nie bardzo pasującą do klubowej muzyki, która jeszcze przed chwilą dobiegała zewsząd. Lubiła tą piosenkę, więc zaczęła lekko się kołysać z zamkniętymi oczami czekając na słowa.
Nagle poczuła, że ktoś z tyłu położył dłonie na jej talii. Momentalnie otworzyła oczy i odwróciła się kładąc natychmiast dłonie na torsie towarzysza w celu odepchnięcia go od siebie. Serce przyspieszyło jej, gdy zobaczyła Jacoba.
- Tylko jedna piosenka. - Nie dał jej dojść do słowa i oplótł ją rękami nie pozwalając się wyrwać. - Proszę. - W jego oczach było widać desperację.
Pierwsze słowa piosenki dotarły do jej uszu.
Rzucamy ścianą o groch, / Biegniemy w siebie przed tył..
Wiedziała, że prawdopodobnie tego pożałuje, ale z rezygnacją pokiwała głową. Przyciągnął ją do siebie, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Kołysali się w rytm muzyki wtuleni w siebie. On chciał żeby ta chwila trwała wiecznie, ona chciała, żeby to jak najszybciej się skończyło, bo wiedziała, że przyniesie jej to wiele cierpień.
Ze świstem wciągnęła do płuc powietrze, gdy usłyszała w swoim uchu jego głos.
- Zostań, potrzebuję cię tu, / To co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół - śpiewał refren razem z wokalistą. - Zostań, poukładaj mi sny, / Jeden z nich na pewno to my. / Zostań, potrzebuję cię tu, / To, co w sobie mam nie chce się dzielić na pół. / Zostań, poukładaj mi łzy, / Jedna z nich na pewno to ty.
Dłonie podświadomie zaczęły jej drżeć, a z oka wypłynęła pierwsza łza. Zamknęła powieki, bo różnokolorowe światła coraz bardziej jej się rozmazywały.
- Każdy dzień przypomina mi to, / Jesteś pośrodku mej głowy jak echo. / Pogubiliśmy kod, / Potem pomyliliśmy peron. / Biegnę do ciebie, / Jak sprawne wojsko pokonuję próg, / Gapię się w gwiazdy na niebie, / Tak jakbym wiedział, że nie czekasz już.*
Wtuliła twarz w jego tors nie mając pojęcia, co zrobić. Bała się ponownego zranienia, lecz czy nie rani się cały czas starając się utrzymać go na dystans?
Chwycił dłonią jej podbródek i skierował twarz tak, że patrzyła mu teraz w oczy. Pochylił się stykając ich czoła.
- Zostań - wyszeptał ze łzami w oczach.
- Nie mogę - pokręciła lekko głową.
- Proszę. - Był na skraju desperacji, nie wiedział, co jeszcze może zrobić, aby zmienić jej zdanie. - Proszę - powtórzył.
Charlotte położyła dłonie na jego ramionach, lekko wspięła się na palce i złączyła ich usta w delikatnym, ale pełnym uczucia pocałunku. I nagle nie istniało nic więcej, tylko oni. Wreszcie poczuli smak swoich ust, które poruszały się lekko w rytm ich uczuć.
Wplótł dłonie w jej włosy nie chcąc jej wypuszczać.
Ten pocałunek przeszedł ich najśmielsze oczekiwania. Czekali na ten moment od zawsze.
Mieli wrażenie, że w ich klatkach piersiowych nagle wybuchły dawno przygotowane fajerwerki. Nie chcieli końca, ani on, ani ona, nawet gdy wiedziała co za chwilę zrobi.
Niechętnie powoli rozłączyła ich usta, choć on nie chciał na to pozwolić.
Pokręciła głową ponownie patrząc mu w oczy.
- Przepraszam - powiedziała, po czym odwróciła się w stronę wyjścia.
Chwycił jej dłoń próbując ją powstrzymać.
- Proszę Jake - powiedziała nie spoglądając na niego. Nie chciała go widzieć, bo wiedziała, że złamałby ją ten obraz i nie chciała, żeby on kolejny raz widział w niej słabość.
Poczuła, jak uścisk słabnie, a gdy jej ręka była całkiem wolna, bez zbędnych rozmyślań ruszyła w stronę wyjścia. Otarła drżącą dłonią kolejną łzę spływającą jej po policzku. Walcząc z pokusą obejrzenia się za siebie wyszła z klubu.

***

Natalie zastała siostrę w totalnej rozsypce siedzącą pod ścianą w swoim pokoju. Nie szlochała już tak bardzo jak wcześniej przez telefon. Teraz po prostu siedziała zapatrzona w nieistniejący punkt, a po jej policzkach spływały kolejne łzy. Podbiegła do niej jak najszybciej i przycisnęła ją do piersi sprawdzając w tym samym czasie, czy na jej rękach nie ma nowych ran. Na szczęście udało jej się zwalczyć to dzisiaj.
- Pocałowałam go - powiedziała cicho Char.
Z wszystkich możliwych rzeczy tego Natalie najmniej spodziewała się usłyszeć patrząc na to, w jakim stanie była jej siostra.
- I co się stało? - spytała. - Wyśmiał cię? Zostawił cię samą?
- Nie, to ja jego zostawiłam - odpowiedziała pociągając nosem. - A on chciał, żebym została. Prosił mnie, żebym została. - Pokręciła głową. - Jaka ja jestem głupia, nie powinnam nawet pozwolić mu do mnie podejść, a co dopiero go pocałować. Boże, jaka ja jestem głupia. - Jej ciałem ponownie zawładnął szloch.
- Ciii.. Wszystko się ułoży. - Nat próbowała ją uspokoić. Co jeszcze może zrobić, żeby życie Charlie się w końcu ustabilizowało. - Daj mu szansę - powiedziała bez namysłu.
- Co? - Charlotte spojrzała na nią ze zdumieniem w oczach.
- Daj mu szansę. Widocznie on tego chce i ty również na pewno tego chcesz, więc dlaczego nie spróbować jeszcze raz? Daj mu szansę. Chociaż powoli, unormuj swoje stosunki z nim.
- Boję się to zrobić! - krzyknęła Char.
- Po prostu daj mu tą cholerną szansę. - W oczach Natalie również pojawiły się łzy. Czuła się bezradna. - Naprawdę mam już dość oglądania cię w takim stanie, patrzenia jak coraz bardziej się załamujesz. Weź telefon, poproś go o spotkanie i daj mu tę pieprzoną szansę, bo wierzę, że chociaż w jakimś stopniu ten gest cię uratuje. Proszę, daj mu tą szansę.
Charlotte patrzyła na siostrę nie wiedząc co powiedzieć. Była kompletnie zszokowana jej wypowiedzią.
Przetarła nos wierzchem dłoni i pokiwała delikatnie głową patrząc Natalie w oczy.



________________________________________________________________________________________________________________________

*Jamal "Peron". 
(Tak wiem, że to polska piosenka, a rzecz dzieje się w Stanach, ale odkąd pierwszy raz ją usłyszałam miałam tą scenę w głowie i nie wybaczyłabym sobie, gdybym ją opuściła)


PRZEPRASZAM 
za tak strasznie długą przerwę.
Ale wracam do was z tym powyższym cienkim rozdziałem.
Nie będę się wylewnie tłumaczyć, czym spowodowana była przerwa, ale niestety sytuacja tego wymagała.
Mam nadzieję, że został jeszcze ktoś, kto czekał.

I zapraszam do przeczytania miniaturki:
http://charlies-fuckin-life.blogspot.com/2014/03/miniature.html

CZYTASZ = KOMENTUJESZ.


poniedziałek, 10 marca 2014

Miniature.

(Pod tekstem znajduje się moje tłumaczenie się, byłabym wdzięczna z przeczytanie)

Sobota

    - O czym myślisz, gdy słyszysz słowo "miłość"?
    - Miłość? - powtarza pełnym sarkazmu uśmiechem wznosząc oczy ku niebu. - To stek bzdur. Ludzie po prostu się do siebie przywiązują i nazywają to miłością. - Kręci głową. - Prawdziwa miłość zdarza się raz na tysiąc par. Znaleźć ją tak samo trudno, jak nastolatkę, która zapytana, czy wszystko u niej dobrze, powie, że świetnie i będzie to prawda. - Wyciąga rękę do góry i powoli zatacza nią różne kształty, jakby chciała złapać którąś z gwiazd. - Ludzie kłamią. Tak samo jest z miłością. Podsyła nam przywiązanie, albo przyjaźń każąc im się pod nią podszywać. Perfidnie nas wykorzystuje i śmieje się patrząc na naszą głupotę. Widząc, że wierzymy w te wszystkie bajki. Nigdy się nie zakocham - mówi pewnie. - Nawet jeśli to mnie sobie wybierze, żeby wpaść w odwiedziny, to będę z nią walczyła. Specjalnie. - Opuszcza rękę. - Zrobię to jej na złość. Tobie też to radzę. - Odwraca twarz w moją stronę, a ja staram się rozszyfrować w blasku księżyca i migoczących gwiazd, zagadkę kryjącą się w głębi jej oczu. - Jakby przyszła, to pewnie odwiedzi cię tylko na chwilę. Namiesza ci w głowie, a gdy jej się znudzisz, ona odejdzie i pozostawi cię samemu sobie ze złamanym sercem. - Wzdycha i przenosi wzrok z powrotem na gwiazdy. - Przyniesie ci tylko cierpienie.
    Słowa wypływają z jej ust tak swobodnie, jakby doskonale wiedziała, co mówi, ale ja jej nie wierzę. Wierzę w to, że miłość prędzej, czy później, z zaproszeniem, czy bez odwiedzi każdego. Każdy jej w życiu doświadczy. I wierzę, że właśnie patrzy na mnie z uśmiechem i szuka odpowiedniej drogi do mojego wnętrza. Czuję ją. Z każdą chwilą coraz intensywniej.
    Właśnie w tej chwili, gdy o piątej nad ranem leżymy w ciszy na masce czarnego Mustanga Shelby z '67 roku, a nad nami gwiazdy konkurują z księżycem w galaktycznym konkursie piękności, ja zakochuję się w niej. Zakochuję się w tej dziewczynie poznanej zaledwie kilka dni temu.
    Patrzę na nią, pochłaniam wzrokiem każdy skrawek jej pięknej twarzy. Nie istnieją dla mnie inne gwiazdy oprócz tych, które odbijają się w jej ciemnych oczach.
    Mógłbym tak leżeć i patrzeć na nią bez końca. Jest idealna.
    Ponownie odwraca twarz w moją stronę. Ukazuje zęby w najwspanialszym uśmiechu na świecie.
    - Co się gapisz? - pyta chichocząc. Nie odpowiadam.
    Unoszę dłoń i delikatnie gładzę jej policzek. Przymyka oczy pod moim dotykiem. Kładzie swoją dłoń na mojej. Nie chcę tracić tej chwili. Nie chcę tracić jej.
    - Chciałbym, żeby te chwile trwały wiecznie - mówię.
    Po jej twarzy przebiega uśmiech, z którego da się wyczytać więcej smutku, niż radości.
    - Nic nie trwa wiecznie.
    - Przyznaj, że też byś tego chciała. - Odwraca twarz słysząc moje słowa. - Choć raz porzuć swoje przekonania, przyznaj, że jesteś w błędzie twierdząc, że to tylko przelotne chwile, o których niedługo i tak zapomnisz.
    Cisza. Tym razem niechciana i nieproszona ponownie zagościła między nami.
    Wypuszczam z płuc powietrze wiedząc, że prawdopodobnie nic więcej nie zdziałam. Odwracam od niej głowę ponownie wpatrując się w gwiazdy. Nie chcę, żeby to już się kończyło.
    - Dzisiaj wyjeżdżamy - słyszę jej niepewny głos. - Każde w swoją stronę.
    Rzeczywistość uderza we mnie, jak rozpędzona ciężarówka.
    Spotkamy się za tydzień. Przyjadę do ciebie - myślę. - Może chociaż zdradzisz mi swoje imię? - pytam.
    Ponownie odwracam się w jej stronę. Chcę na nią patrzeć. Chcę się w nią wpatrywać, ponieważ wiem, że już więcej mogę jej nie zobaczyć. Chcę ją jak najlepiej zapamiętać.
    Czuję, jak splata ze sobą nasze palce. Widzę, jak na jej twarz wkrada się uśmiech. A potem słyszę jej piękny głos, którym chciałbym karmić swoje uszy już na zawsze.


4 dni wcześniej, wtorek

    Brnę między ludźmi starając się nie zapalić od płomienia którejś z trzymanych przez wszystkich świec i jednocześnie utrzymać swój.
    - Przepraszam - mówię z uśmiechem, gdy kolejny raz przez przypadek trącam kogoś łokciem.
    Dziś pierwszy wieczór festiwalu. Pierwszy z pięciu, na które czekałem od roku. Prawie cały tydzień muzyki, sztuki, poznawania nowych ludzi, nowych przygód, szaleństwa, młodości. To właśnie to. Czuję, że w tym roku będzie jeszcze lepiej niż w poprzednim.
    Rozglądam się wkoło z uśmiechem na twarzy. Genialne rozpoczęcie. Patrzę na rozmawiających, śmiejących się ludzi. Każdy trzyma zapaloną świecę pilnując, żeby płomień nie zgasł. Mi samemu ciężko jest utrzymać migające światełko, kiedy idę wciąż w górę wzgórza. To taka zabawa, każdy bierze świecę, gdy ją zapala myśli o jakimś artyście, muzyku, malarzu, pisarzu, filmowcu, czy chociaż graficiarzu, lub chłopaku, który po prostu kocha grać na gitarze, takim, jak na przykład ja, którego z nami już nie ma. On będzie nas wspierał w tworzeniu, robieniu tego, co się kocha przez cały kolejny rok, aż do dnia, gdy znów wszyscy przyjedziemy do doliny, ponownie się tu spotkamy. Wszystko co musimy zrobić, to dopilnować, żeby płomień nie zgasł do północy.
    Wyciągam telefon, żeby sprawdzić, która godzina. Jest 21:38, a mój płomień nadal się pali, czyli jest dobrze. Dwa lata temu w dzień otwarcia wiał wiatr i wszyscy musieli chować się do namiotów, lub w jakiś inny sposób ochraniać płomień, co było naprawdę trudne.
    Niebo nad doliną jest pomarańczowo-różowe za sprawą zachodzącego za lasem na wzgórzu słońca. Widzę ludzi. Różnych ludzi. Różne ubrania, różne włosy, różne style. Niektórzy rozmawiają, niektórzy śpiewają, inni tańczą lub po prostu stoją trzymając się za ręce i obserwują. Widzę zakochanych. Widzę kobiety, widzę mężczyzn. Widzę ludzi młodych, ale również starszych. Widzę ludzi różnych karnacji, różnych religii, różnych orientacji. Wszyscy tutaj są równi, nikt nikogo nie ośmiesza, nie dyskryminuje, nie odtrąca na margines społeczeństwa.
    W tych wszystkich ludziach widzę jedną rzecz, wspólną dla każdego z nich. Wszyscy są w tym momencie szczęśliwi.
    Mijam parę trzymających się za ręce dziewczyn w długich spódnicach w kwiaty i po kilku jeszcze krokach staję prawie na samym szczycie wzgórza i rozglądam się szukając znajomych twarzy. Nagle moje spojrzenie pada na dziewczynę w dżinsowych szortach i białej koszulce. Stoi sama na wielkim kamieniu na brzegu lasu. W dłoniach ściska trzy zapalone świece, brązowe włosy opadają jej na plecy, a twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. Emanuje z niej pozytywna energia.
    Podchodzę bliżej starając się nie przykuć jej uwagi. Staję w niewielkiej odległości od kamienia, ponownie na nią zerkam. Zauważam, że ma bose stopy. Uśmiecham się, w jakiś sposób zaintrygowała mnie jej osoba. Nawet z tej odległości widzę płomyki odbijające się w jej ciemnych oczach.
    - Prawda, że to jest piękne? - pyta. Odruchowo rozglądam się dookoła pospiesznie. W pobliżu nie ma nikogo więcej, więc pytanie musi być skierowane do mnie. Patrzę w tym samym kierunku, co ona.
    Faktycznie jest pięknie. Ten widok wręcz zapiera mi dech w piersiach. Ze szczytu wzgórza doskonale widzę tysiące migoczących światełek. Słyszę też śmiech i dobiegającą zewsząd muzykę.
    - Tak - odpowiadam. - Jest niesamowicie. - Przenoszę wzrok z powrotem na jej postać.
    - Uwielbiam to - mówi, a uśmiech na jej twarzy staje się jeszcze szerszy. - Tutaj opuszczają cię wszystkie zmartwienia. - Zamyka oczy i głęboko wciąga powietrze przez nos rozkoszując się atmosferą tej chwili. Po chwili nagłym ruchem odwraca twarz w moją stronę. - Prawda, że to budzi w człowieku chęć do życia? Gdy widzisz tylu pozytywnych, zakochanych w sztuce ludzi zebranych w jednym miejscu.. Mógłbyś być tak miły i potrzymać na chwilę moje dwie świece? - Kiwam głową i podaje mi niebieską i kremową świecę. Sama wciąż trzymając w dłoni różową delikatnie zeskakuje z kamienia. Wolną dłonią poprawia kosmyki ciemnych włosów, które opadły jej na twarz, a ja przyłapuję się na tym, że chciałbym założyć jej za ucho to brązowe pasemko. - Oh, dziękuję - mówi i bierze ode mnie swoje własności. - Chciałabym, żeby tak było codziennie. Żadnej dyskryminacji, żadnej walki o to, kto jest lepszy, tylko niesamowici ludzie, muzyka i małe migoczące płomyki. Wiesz, mam takie wrażenie, że wszystkie potwory teraźniejszości uciekają z piskiem z tego miejsca. Tutaj zapominamy o wszystkim złym. To jest wspaniałe. - Wzdycha.
    Mam wrażenie, że usta jej się nie zamykają. Ale o dziwo nie mam nic przeciwko temu. To w jaki sposób o tym mówi sprawia, że chcę jej słuchać.
    - Co o tym sądzisz? - pyta ruszając w dół wzgórza.
    - Sądzę.. - Co o tym sądzę? Trzy razy zadaję sobie w to pytanie w głowie, zanim wpadnie mi do niej odpowiedź. - Sądzę, że każdy powinien chociaż raz w życiu przyjechać na ten festiwal. Porzucić normalne, nudne życie. Odkryć na nowo sztukę, zacząć podziwiać ją w życiu codziennym - mówię.
    Dziewczyna przystaje. Przez chwilę zastanawiam się, czy powiedziałem coś nie tak, ponieważ jej twarz nie wyraża żadnych uczuć, dziewczyna nie odzywa się. Myśli. Przetwarza usłyszane przed chwilą słowa.
    Po chwili odwraca się do mnie, a na jej twarz ponownie wpływa uśmiech.
    - No chłopie, mądrze mówisz.
    Uśmiecham się do niej i przez chwilę stoimy tak w milczeniu. Ale nie jest to krępujące milczenie. Po prostu takie milczenie, którego czasami nam potrzeba, żeby zrozumieć drugą osobę. Miłe milczenie.
    - Może jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję do rozmowy? Bo ta krótka była miła - mówi.
    - Możemy porozmawiać teraz - proponuję.
    - Nie, to może wszystko zepsuć - oznajmia kręcąc głową.
    Nie rozumiem. - Jak to?
    - Ta krótka rozmowa dwojga nieznajomych była przypadkowa, albo z góry przez coś lub kogoś zaplanowana bez naszej wiedzy - tłumaczy. - Jeśli jeszcze raz się spotkamy, też może być to przypadek. Dopiero, gdy spotykam kogoś bez powodu po raz trzeci stwierdzam, że tak najwyraźniej miało być i być może nieznajomi mają stać się znajomymi. - Widzę, że świerzbią ją ręce, ma ochotę gestykulować podczas mówienia, ale nie może, bo cały czas musi trzymać swoje świece. - I chociaż nie wierzę w jakieś głupkowate przeznaczenia, tak powiedziały gwiazdy sratatata i tak dalej, to to jest jedna z moich zasad. Po przynajmniej trzecim przypadkowym spotkaniu zaznajamiam się z tą drugą osobą.
    Ookeejj, ta dziewczyna jest chyba trochę skomplikowana - podpowiada głosik rozsądku w mojej głowie.
    Ale to czyni ją inną od wszystkich dziewczyn. Tajemniczość, którą się otacza sprawia, że jeszcze bardziej chcę ją poznać.
    - Nie ma żadnych wyjątków? - pytam ściągając brwi do środka.
    - Żadnych - odpowiada stanowczo. - A więc teraz odejdę bez żadnego pożegnania, żadnego miło było cię poznać ani nic w tym stylu, a ty tu zostaniesz. Nie pójdziesz za mną tylko po prostu będziesz kontynuował, to co robiłeś zanim mnie spotkałeś, okej?
    - Hmm.. no dobra, okej - odpowiadam po chwili zastanowienia, bo już wiem, że ta dziewczyna jest zbyt przekonana co do swoich zasad i wartości, żeby można było coś w związku z tym zmienić.
    A potem ona się odwraca i rusza przed siebie. Patrzę, jak powoli znika między ludźmi, ściskając swoje świece i uśmiechając się do każdej mijanej osoby. Patrzę i już błagam los, aby ponownie pokrzyżował nasze ścieżki.
    A ona ani razu nie spogląda za siebie.
    I już wiem, że nie szybko pozbędę się jej z głowy.


Czwartek

    Otwieram oczy po kolejnej drzemce. Tutaj nie ma czasu na normalne spanie. Muzyka, zabawa, to wszystko trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie ma żadnych przerw, czy ciszy nocnej.
    Namiot jest pusty. Ramzes, mój współlokator i jednocześnie najlepszy przyjaciel zapewne poszedł na dalsze podboje. Dziewczyny to w końcu jego specjalność.
    Ponownie myślę o spotkanej przedwczoraj brunetce z ciemnymi oczami. Wczoraj na nią nie wpadłem, może dzisiaj mi się uda, kto wie? Uśmiecham się na wspomnienie jej niezwykłej osobowości.
    Wyciągam rękę, aby wziąć telefon i sprawdzić, która godzina. Jest dziesiąta, spałem jakieś pięć godzin. Gramolę się ze śpiwora, zabieram potrzebne rzeczy, po czym wychodzę i kieruję się w stronę łazienek. Mijam kolorowe namioty, wesołych ludzi. Rozglądam się w poszukiwaniu znajomej nieznajomej, ale szanse na ponowne spotkanie jej nie są chyba zbyt wielkie, gdy na festiwalu jest w tym roku około siedemdziesięciu tysięcy osób.
    Łazienki o tej porze nie są szczególnie zatłoczone, więc po upłynięciu niecałych czterdziestu minut wracam odświeżony do namiotu. Ręcznik wieszam na prowizorycznej suszarce, za którą służy sznurek rozciągnięty między dwoma wbitymi w ziemię palami. Zjadam na szybko miskę gorącej ekspresowej zupy pomidorowej i postanawiam wybrać się na spacer do hali z rzeźbami.
    Docieram do jednego z białych budynków ustawionych na potrzeby festiwalu w dziesięć minut. Przechadzam się między najróżniejszymi dziełami co chwilę dziwiąc się, co mogą stworzyć ludzkie dłonie. Im bardziej w głąb hali wchodzę, tym bardziej nowoczesne są rzeźby.
    Rozglądam się i nagle widzę drobną dziewczynę z ciemnymi włosami.  W czarnych szortach i szarej koszulce na ramiączkach stoi i uważnie przygląda się wielkiemu przerażająco różowemu lizakowi stworzonemu tak, że wygląda jakby ktoś upuścił go w upalny dzień, a ten zaczął roztapiać się patyczkiem do góry.
    Decyduję się podejść bliżej. Staję obok i po chwili dyskretnie zerkam na dziewczynę. Od razu ją poznaję. To ona. To te same ciemne oczy.
    Wydaje mi się, że cała jej koncentracja skupiona jest na rzeźbie. Przeszywa ją wzrokiem nie zwracając uwagi na nic, co dzieje się dookoła. Tak jakby nie było tu innych ludzi, innych dzieł. Tak jakby była tylko ona i wielki różowy lizak.
    - A więc spotykamy się po raz drugi - mówi nagle mnie zaskakując.
    - Jak widać. - Przenoszę wzrok z jej twarzy na rzeźbę. - Co cię tak zainteresowało w tym ogromnym słodyczu, że nie możesz oderwać od niego wzroku? - pytam.
    - Szukam.
    - Czego?
    - Ukrytego sensu.
    - Masz już jakąś teorię?
    Przekrzywia głowę.
    - Myślę, że autor chciał nam pokazać, że jeśli upadniemy, tak jak ten lizak , i nie będzie miał nas kto podnieść to powoli będziemy się roztapiać. Powoli, powoli, aż zostanie z nas sam patyczek. Twórca chyba próbuje nam powiedzieć, że warto mieć kogoś, kto mógłby nas podnieść, gdy upadamy - mówi, a ja stoję, jak wmurowany w ziemię, bo chyba miesiąc zajęłoby mi dojście do takiego wniosku. - Albo naszła go po prostu ochota, aby stworzyć wielki, różowy lizak w dziwnej pozycji. - Wzrusza nagle ramionami i odwraca się w moją stronę.
    Atakuje mnie tym samym wzrokiem, którym przed chwilą atakowała dzieło. Wprowadza mnie tym w lekkie zakłopotanie. Nie wiem, co mam zrobić, więc odwdzięczam się tym samym i również wlepiam w nią swoje spojrzenie.
    Nagle jej usta układają się w uśmiech, który rozjaśnia całą jej twarz, jak poranne wiosenne słońce rozjaśnia świat. Nie mam w sobie tyle siły, żeby powstrzymać się przed odwzajemnieniem tego gestu.  
    - Przyglądasz mi się - mówię.
    - I kto to mówi?
    Faktycznie ja obserwuję ją z większym zaciekawieniem. Nic nie mogę na to poradzić.
    - Mam się nie patrzeć? Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać - mówię.
    - Dlaczego?
    - Jesteś zbyt intrygującą i piękną osobą.
    Chichocze słysząc moje słowa.
    - Taka już moja natura - wzrusza ramionami i ponownie zapada między nami cisza. Ponownie stoimy, obserwujemy siebie nawzajem uśmiechając się.
    Wokół nas bez przerwy przechadzają się różni ludzie, ale czuję się jakby ich wcale nie było. W tym momencie dla mnie istnieje tylko ta niezwykła dziewczyna.
    - Przyjeżdżam tutaj co roku od siedmiu lat. - Robi niewielki krok w moją stronę. - Jesteś dopiero piątą osobą, której udało się spotkać mnie po raz drugi.
    - Ile z tych osób spotkało cię trzeci raz? - pytam.
    Robi jeszcze jeden krok w moją stronę. Stoimy teraz w odległości jednego metra od siebie. Mógłbym jej dotknąć, gdybym tylko wyciągnął rękę.
    Uśmiech na jej twarzy zastępuje nagle powaga. Patrzy mi głęboko w oczy i mówi - Zero. - Po czym mija mnie i idzie w stronę wyjścia, a ja automatycznie ruszam za nią. - Chyba tłumaczyłam ci zasady - woła wciąż idąc przed siebie i nie odwracając się. - Nie idziesz za mną. Dalej robisz to, co robiłeś zanim mnie spotkałeś i pozwalasz mi odejść. - Rzuca mi ostatnie ostre spojrzenie przez ramię, a ja niechętnie zatrzymuję się i patrzę, jak odchodzi już ani razu nie spoglądając za siebie.
    Znowu robi to samo. Zostawia mnie jedynie z nadzieją, że ponownie ją spotkam.

    Trzy godziny później znowu jestem w namiocie razem z Ramzesem i chłopakami zajmującymi miejsce obok. Gramy w pokera na zapałki, idzie mi słabo, bo bez przerwy wracam myślami do tajemniczej dziewczyny. Jeszcze jeden raz. Chcę spotkać ją trzeci raz, chcę być pierwszą osobą, której się to uda. Chcę ją poznać.
    Kończymy grę dwadzieścia minut przed wieczornym koncertem francuskiego duetu muzyków Klingande na głównej scenie.
    - Znowu ją spotkałem - mówię Ramzesowi po wyjściu chłopaków. Nie myślcie, że tylko dziewczyny lubią sobie czasami pogadać o tym, co im się przytrafia. Chłopaki naprawdę nie rozmawiają tylko o sporcie, bądź rzeczach o podtekście seksualnym, jak może się niektórym wydawać.
    - Tą laskę od wielkiego zacieszu? - pyta z idiotycznym uśmiechem, a ja mu przytakuję. - I co? Znowu popaplała popaplała i sobie poszła?
    - Tak, dokładnie. Wyobrażasz sobie, ze jestem dopiero piątą osobą, której udało się ją spotkać po raz drugi od kiedy tu przyjeżdża? A po raz trzeci nie spotkał jej jeszcze nikt.
    - Czekaj, ona ci mówiła, że ile razy musisz ją spotkać, żebyście się w końcu zapoznali?
    - Trzy.
    - No to powodzenia stary - mówi przerzucając rzeczy w swojej walizce. - Ej, widziałeś może gdzieś moją  czerwoną koszulę w kratę?

    Koncert zaczyna się bez żadnych opóźnień. Ramzesa zgubiłem już na samym początku, więc bawię się teraz z przypadkowymi ludźmi, ale nie przeszkadza mi to.
    Po sześciu piosenkach czuję pragnienie, więc idę do budki z piciem. Kupuję sobie Pepsi, pociągam długi łyk i kieruję się z powrotem pod scenę. Przeciskając się przez tłum bawiących się ludzi słyszę dźwięki saksofonu wplecione w melodię piosenki "Jubel".
    Przez przypadek wpadam na jakiegoś chłopaka, podnoszę wzrok, żeby przeprosić, ale moje oczy skupiają się na osobie, którą widzę za nim.
    Uśmiech na mojej twarzy automatycznie rozkwita jak wielki słonecznik w lecie. Liczę w myślach.
    Jeden. Dwa. Trzy.
    Stoję i wpatruję się w nią trzeci raz. Jeden. Dwa. Trzy.
    Jej ciemne włosy skaczą razem z nią w rytm muzyki. Oczy ma zamknięte, a ja dokładnie wiem co ona teraz czuje. Czuje wolność w muzyce. Nikt nie może jej teraz niczego zabronić, nikt jej teraz nie pokona, nikt jej teraz nie powie, że ona czegoś nie potrafi. Muzyka ma w sobie to coś, że sprawia, że czujemy się wolni, niepokonani.
    Widzę, jak dźwięki dobiegające z głośników pochłaniają ją w swoje sidła. Widzę, że ona kocha muzykę. Wygląda tak pięknie. Nie chcę jej przerywać, więc po prostu stoję i patrzę na nią z wielkim uśmiechem na twarzy. Udało się. Patrzę na nią po raz trzeci. Jeden. Dwa. Trzy.
    W pewnym momencie dziewczyna otwiera oczy i przystaje, gdy mnie dostrzega. Na jej twarzy widzę zdumienie, jakby sama nie wierzyła, że znów się spotykamy.
    Pokazuję jej trzy palce, na na jej twarz wkrada się uśmiech. Robi się coraz szerszy i szerszy, aż z jej ust wydobywa się prawdziwy, radosny śmiech.
    Ponownie zamyka oczy, zakręca się jeszcze dwa razy w rytm, po czym zbliża się do mnie.
    - Trzy - mówi patrząc mi w oczy.
    - Trzy - powtarzam.
    - Trzy - tym razem krzyczy rozkładając ręce, jakby rozkoszując się tym słowem. Nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Ona jest niesamowita.
    - Trzy.. Trzy.. Trzy - powtarza z każdym kolejnym krokiem w moją stronę, aż w końcu staje tuż przede mną. - Pić mi się zachciało - mówi i wyciąga mi z dłoni kubek z napojem. Pije ani na chwilę nie spuszczając wzroku z moich oczu.
    Po chwili oddaje mi kubek. Stoimy wpatrując się w siebie bez słowa i szczerze mówiąc nic więcej mi nie potrzeba. Nie potrzeba mi żadnych słów, żadnych gestów, mogę tak stać bez końca.
    - Gratuluję - mówi.
    - Więc teraz możemy się poznać? - pytam dla pewności, a ona kiwa głową chichocząc.
    - Tak, teraz możemy.
    Robię niewielki krok do tyłu i wyciągam w jej stronę dłoń.
    - Nate - przedstawiam się.
    - Dziewczyna. - Potrząsa moją dłonią.
    - A imię?
    - Mało kto zna moje imię.
    - Dlaczego musisz być taka tajemnicza? - pytam.
    Wzrusza ramionami.
    - Lubię.
    Kręcę głową ze śmiechem. Z chwili na chwilę ta dziewczyna coraz bardziej mnie zaskakuje.
    - Uwielbiam tą piosenkę! - krzyczy nagle, gdy z głośników dobiega nowa melodia. - Chodź, zobaczymy czy umiesz tańczyć - mówi i ciągnie mnie za rękę w miejsce, gdzie przed chwilą sama tańczyła.
    Przez resztę wieczoru mało się odzywamy. Głównie tańczymy, śmiejemy się i myślę, że mogę powiedzieć, że oboje nie dowierzamy, że udało nam się spotkać kolejny raz.

    Około dwudziestej trzeciej, po skończonym koncercie, odprowadzam ją do namiotu. Okazuje się, że jest na przeciwległym końcu pola od mojego.
    Milczymy co chwilę spoglądając na siebie z uśmiechem. Lubię z nią milczeć. Nie musieć odzywać się ani słowem, aby czuć się przyjemnie w swoim towarzystwie.
    Przystaje obok kolorowego namiotu. Na materiale jest pełno różnych wzorów, rysunków, kolorowych i czarno-białych. Jest tak samo niezwykły, jak jego właścicielka.
    - Więc widzimy się jutro? - pytam.
    - Jutro - odpowiada z uśmiechem.
    Ponownie stoimy bez ruchu wpatrując się w siebie. Jest piękna. Jest tak niesamowicie piękna. Chcę coś powiedzieć, coś zrobić, ale nie potrafię.
    - To do jutra - mówi. - A teraz idź i niczego nie psuj - nakazuje chichocząc.
    - Mam iść? - Robię krok w jej kierunku.
    - Masz iść. - Oddala się o krok.
    Szybkim ruchem mierzwię jej włosy.
    - Do jutra - mówię i oddalam się tyłem.

    Dzisiaj zasypiam z ogromnym uśmiechem na ustach, bo tym razem jestem pewny, że ją jutro spotkam.


Piątek

    Czuję, że ktoś kopie mnie w brzuch. Jęczę powoli otwierając oczy, które i tak od razu zamykam z powodu oślepiającego słońca wpadającego przez wejście do namiotu. Słyszę śmiech.
    - Wstawaj no, ile można spać? - Dziewczęcy głos nagle dodaje mi chęci do pobudki. Otwieram oczy i widzę nad sobą brunetkę przyglądającą mi się z rękami opartymi na biodrach.
    - Skąd wiedziałaś, gdzie mam namiot? - pytam poważnym tonem.
    - Nie takie rzeczy się wie, gdy się jest mną - odpowiada kręcąc głową. -Teraz wstawaj, mamy coś do zrobienia.
    - Co? - Nie drążę tematu, jak mnie znalazła, bo mam przeczucie, że nic z niej nie wyciągnę.
    - Zobaczysz - chichocze.
    Jęczę i przejeżdżam dłonią po twarzy. Wolną ręka szukam telefonu na ziemi obok. Podnoszę urządzenie i wciskam klawisz odblokowujący, aby sprawdzić, która godzina. Jest ósma rano. Oczy nagle poszerzają mi się w zdumieniu. Spałem prawie osiem godzin, co wydaje się tutaj wręcz niemożliwe.
    - No rusz się! - dziewczyna ponownie szturcha mnie nogą.
    Powoli staję na nogi. Dziewczyna siada po turecku na moim śpiworze, czuje się swobodnie, jakby była u siebie. Wzdycham i kucam przy walizce i zaczynam wyciągać z niej potrzebne mi przybory.
    - Będziesz tak siedziała i mi się przyglądała? - pytam z uśmiechem czując na sobie jej wzrok.
    - Cóż, lubię na ciebie patrzeć - mówi, a ja spoglądam na nią. - Jesteś przystojny. - Wzrusza ramionami.
    Kręcę głową prostując się.
    - Muszę iść pod prysznic - oznajmiam.
    - Poczekam.
    - Mam cie zostawić samą w  moim namiocie? - pytam.
    - Oh, daj spokój. Nic nie nabroję, obiecuję. - Nie wiem dlaczego, ale jej ufam.
    - Jak chcesz -  mówię i wychodzę odprowadzany jej spojrzeniem. Dzień zapowiada się ciekawie.

    Pół godziny później wracam do namiotu i zastaję dziewczynę rozmawiającą z Ramzesem.
    - A MS MR? - pyta chłopak.
    - Też pytanie! Oni są genialni!
    Kumpel dostrzega mnie jako pierwszy, gdy wchodzę do środka.
    - No stary, twoja laska ma niezły gust muzyczny - mówi do mnie.
    W tym samym czasie dziewczyna wybucha śmiechem, a ja wyduszam odpowiedź - To nie jest moja laska.
    - Okej, może trochę za bardzo wybiegam w przyszłość - stwierdza unosząc dłonie w górę w obronnym geście.
    - Ramzes, mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś idiotą? - pytam.     - Prawdopodobnie ty i to nie jeden raz.
    - No właśnie. - Podchodzę do walizki, a dziewczyna kieruje na mnie swój wzrok, gdy ją mijam.
    Spoglądam na nią i spostrzegam, że lekko przygryza dolną wargę, a jej oczy są skierowane na mój tors (tak, jestem bez koszulki, tak, ćwiczę). Mimowolnie się uśmiecham.
    Kucam przy walizce, wyciągam z niej biały T-shirt i szybko go zakładam.
    - Chyba mieliśmy coś zrobić - mówię rozbawiony jej miną.
    - Oh, tak! - Uderza się otwartą dłonią w czoło, nagle sobie coś przypominając. Szybko podnosi się na nogi. - Do zobaczenia Ramzes - rzuca z uśmiechem do mojego kumpla i wychodzi na zewnątrz.
    Wciąż stoję w miejscu, gdy nagle w wejściu ponownie pojawia się jej głowa.
    - No chodź już - ponagla mnie. - Jezus, a wszyscy mówią, że to dziewczynom szykowanie się do wyjścia zajmuje dużo czasu - mówi kręcąc głową i całkiem wycofując się z namiotu.
    Obaj z Ramzesem wybuchamy śmiechem. Kiwam do niego na pożegnanie i wychodzę za dziewczyną.

    Szybko odnajduję ją wzrokiem i podbiegam, aby ją dogonić.
    - A więc, co takiego chcesz robić przed dziewiątą rano? - pytam.
    - Trochę tu nudno w tym roku, a to już praktycznie ostatni dzień. - Nie zgadzam się z nią ani trochę. Dzięki niej wcale nudno nie jest. - Jutro się nie liczy, bo wszyscy będą się od rana pakować i wyjeżdżać. Trzeba coś zrobić, jakieś zamieszanie.
    - I co wymyśliłaś?
    Z podstępnym uśmiechem odwraca się w moją stronę wyciągając niewielką buteleczkę z kieszeni swojej luźnej bluzki. W środku znajduje się gęsty ciemnoczerwony płyn.
    - Jak myślisz? Chłopaki lubią różowy? - pyta przyglądając się z udawanym zaciekawieniem przedmiotowi trzymanemu w dłoni.
    - Co chcesz z tym zrobić? - Staję nagle poważniejąc.
    - Oh wyluzuj! - nakazuje łapiąc mnie za rękę i pociągając za sobą. - Tylko ich troszkę wybrudzimy - śmieje się.
    Nie stawiam więcej oporu, tylko za nią idę ciekawy tego, jaki pomysł zrodził się w jej zwariowanej głowie.
    Nie mam jeszcze pojęcia, co dokładnie ona chce zrobić, ale wiem, że nie będzie to tylko jakiś mały wybryk. Ta dziewczyna nie jest normalna. Coś w niej tak mnie przyciąga, że nie potrafię oprzeć się chęci spędzania z nią każdej wolnej chwili, bez względu na to, czy wpakuje mnie to w jakieś tarapaty.
    Pięć minut później jesteśmy pod dwoma budynkami, w których znajdują się łazienki. Dokładnie przed chwilą tu byłem.
    - Okej, co teraz robimy? - pytam, gdy kierujemy się na tył budynku męskiego.
    - Ty stój na czatach i patrz, czy nikt nie patrzy - mówi wyciągając rękę, aby mnie zatrzymać. - Ja zaraz wracam. - Zaczyna energicznie trząść buteleczką kierując się do zbiorników z wodą.
    Rozglądam się sprawdzając, czy nikt nas nie widzi. Zauważam grupę pięciu chłopaków, którzy głośno się śmiejąc wchodzą do budynku.
    Spoglądam przez ramię i widzę, jak dziewczyna wlewa zawartość buteleczki do jednego ze zbiorników. Ponownie rozglądam się w poszukiwaniu niechcianego towarzystwa, ale nikt szczególny nie przyciąga mojej uwagi.
    Nagle czuję, jak dziewczyna łapie mnie za ramię i oboje biegiem oddalamy się z tego miejsca.
    - Szybko - woła. - Bo ominie nas całe przedstawienie.
    Zatrzymujemy się pod niedaleko rosnącym drzewem. Mamy stąd świetny widok na drzwi do męskich łazienek.
    - Jeszcze dwadzieścia sekund - mówi, a w jej głosie słychać podekscytowanie.
    Zerkam na nią ostatni raz, po czym wlepiam swój wzrok w białe drzwi.
    - Przedstawienie... czas... zacząć - mówi i w tym samym momencie drzwi się otwierają i widzę około dwudziestu osobników płci męskiej wybiegających na zewnątrz.
    Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mały szczegół. Wszyscy są pokryci różową farbą.
    Dziewczyna obok mnie wybucha głośnym śmiechem zarzucając głową w tył. Nie musi długo czekać, aż do niej dołączę.
    Krzyki pokrzywdzonych zwracają uwagę innych i widzę coraz więcej śmiejących się ludzi.
    Patrzę na moja ciemnowłosą towarzyszkę. Z wszechogarniającego śmiechu jej ciało zgina się w pół, po czym ląduje na trawie. Jej śmiech jest taki niesamowity, tak zaraźliwy. Myślę, że każdy kto znalazłby się w pobliżu momentalnie również zwijałby się na ziemi.
    Z zamkniętymi oczami trzyma się trzęsącymi rękami za brzuch. Kosmyki włosów przysłaniają jej twarz. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Jej szczęście, jej radość, zadowolenie promieniują z jej ciała i w jakiś magiczny sposób przenoszą się na mnie.
    Chcę zachować ta chwilę. Zamknąć szczelnie w małym pudełeczku, podpisać "Jej śmiech", schować do kieszeni i powracać do niej, gdy tylko zrobi mi się źle. Jestem pewien, że pomogłoby w każdej najgorszej, najbardziej przygnębiającej sytuacji.
    Nie interesuje mnie już nawet sytuacja przy łazienkach i wściekli, różowi mężczyźni. Chce tylko na nią patrzeć i chłonąć jej pozytywną energię.
    Po chwili oddycha ciężko powoli się uspokajając.
    - Jak to zrobiłaś? - pytam zaciekawiony.
    Unosi dłoń, w której trzyma pustą już buteleczkę i lekko nią potrząsa.
    - Mój dawny znajomy opracował kiedyś tą mieszankę - mówi przeczesując włosy wolną dłonią. - Farba akrylowa i jakieś specyfiki, nie wiem co dokładnie, ale w każdym bądź razie nie pozbędą się tego różu z łatwością - chichocze.
    Spoglądam ponownie w stronę łazienek. Zgromadziło się tam już sporo ludzi. Niektórzy się śmiali, niektórzy rozmawiali próbując logicznie wyjaśnić sytuacje, a różowi mężczyźni wykrzykiwali swoje pretensje jednemu z organizatorów festiwalu, którego przysłano na miejsce.
    - Mają szczęście, że zabarwiłam tylko jeden zbiornik - mówi dziewczyna podnosząc się do pozycji siedzącej.
    - Taa, kto ma szczęście ten ma, bo tym, którzy chodzą teraz pokryci farbą chyba trochę go brakuje - odpowiadam i wywołuję u nas kolejną falę śmiechu.
    - Okej - mówi i wstaje otrzepując spodenki. - Idziemy pooglądać obrazy - oznajmia tonem nietolerującym sprzeciwu.
    - Jak sobie życzysz. - Podnoszę się z uśmiechem. Staje obok niej, nasze spojrzenia na chwile się krzyżują, po czym czuję, jak splata swoje palce z moimi i rusza w stronę hal artystycznych.
    Po drodze wyrzuca dowód naszej zbrodni w postaci pustej buteleczki po ciemnym płynie do pierwszego mijanego przez nas śmietnika.
    Mocno ściskam jej dłoń nie chcąc jej puszczać. Rzuca mi przez ramię wesołe spojrzenie.

    Czas płynie nam szybko na podziwianiu płaskich dzieł sztuki i gdy się orientuję jest już dwunasta. Wychodzimy z hali wciąż trzymając się za ręce, pochłonięci rozmową na temat ostatniego obejrzanego przez nas obrazu.
    - Moim zdaniem, jakby autor dodał więcej kolorów byłoby lepiej - mówię.
    - Nie nie nie. - Macha wolną dłonią i jednocześnie kręci głową uparcie stawiając na swoim. - Gdyby obraz był bardziej kolorowy straciłby swój urok. Kompletnie nie rozumiesz malarstwa - prycha.
    Śmieję się tracąc siłę do dalszej dyskusji. Ciągnę ją bliżej jednej z bocznych scen, na której występuje teraz jakiś nieznany mi zespół. Siadamy na trawie w niewielkiej odległości wsłuchując się w łagodny głos wokalistki perfekcyjnie skomponowany z dźwiękami gitary.
    Dziewczyna puszcza moją dłoń i zaczyna zrywać rosnące wkoło nas stokrotki. Obserwuję jej ruchy w pozycji półleżącej, zrywam jednego kwiatka i okręcam go kilka razy wokół własnej osi. Gdy ma już ich wystarczającą ilość jej zwinne palce delikatnie związują je ze sobą po kolei. Zajęcie to całkiem ją pochłania. Nie odwraca wzroku od kwiatków, dopóki wianek nie jest skończony.
    - To niesprawiedliwe, ze kwiaty są takie piękne, ale nie jest im dane długo pożyć - mówi wkładając swoje dzieło na głowę.
    - Sama je dopiero zerwałaś. Czyż to nie ironia? - pytam.
    - Kwiaty są stworzone dla piękna. Ja je zerwałam, aby zrobić z nich coś pięknego - tłumaczy. - Mogę się założyć, że gdyby potrafiły do nas przemówić byłyby zadowolone z tego, że jestem tak zachwycona ich wyglądem, że próbuję być chociaż w połowie tak piękna jak one.
    - Jesteś piękna - mówię.
    Dziewczyna posyła mi blady uśmiech.
    - Jesteś jednym z najlepszych ludzi, jakich do tej pory poznałam - wyznaje. - Dziękuję, że mnie znalazłeś.
    Wyciągam rękę i zakładam jej za ucho zagubiony kosmyk włosów.
    - Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiecham się.
    Siedzimy tak jeszcze chwilę nie odzywając się. Nagle dziewczyna otrząsa się, mruga kilka razy i spogląda w stronę sceny.
    - Która godzina? - pyta.
    Wyciągam z kieszeni telefon i szybko sprawdzam.
    - Dwunasta trzydzieści siedem - oznajmiam.
    Ciemnowłosa przeciąga się ziewając.
    - Od której nie śpisz?
    - Gdzieś tak od pierwszej - odpowiada powoli podnosząc się na nogi. Robię to samo i po chwili już jesteśmy w drodze na pole namiotowe.

    Wchodzę za nią do jej małego, kolorowego królestwa. Na białym materacu rzucony jest koc w kolorowe indiańskie wzory i pasująca poduszka. W całym namiocie panuje niewielki chaos. Przywiozła tu ze sobą chyba wszystko. O jedna ze ścian namiotu widzę nawet oparte czyste płótno i pootwierane farby.
    Dostrzegam jej świece z pierwszego wieczoru.
    - Dlaczego trzy? - pytam biorąc je w dłonie.
    - Gdyby któremuś się kiedyś znudziło odwiedzanie mnie, zawsze w pogotowiu są jeszcze dwa - mówi siadając na materacu.
    - Dla kogo są?
    - Niebieska dla Pollocka. Zmuszam tego abstrakcjonistycznego alkoholika do opieki nad moją twórczością już trzeci raz - mówi powoli. Różowa jest dla jakiejś żydowskiej dziewczynki, która po prostu lubiła rysować i miała do tego talent, ale nigdy o niej nie usłyszeliśmy i nie usłyszymy, bo została ofiara hitlerowców w czasie II wojny światowej - nagle milknie.
    - A beżowa? - pytam.
    - Kremowa - poprawia mnie.
    Czuję, że nie ma ochoty odpowiadać na to pytanie. Tak, jakby przywoływało do niej smutne wspomnienia. Uczucia, których nie chce czuć. Zamyka oczy i głęboko oddycha. Odkładam świece na miejsce i siadam obok niej opierając się o ścianę namiotu. Dziewczyna kładzie się umieszczając głowę na moim brzuchu.
    - Kremowa jest dla mojej mamy - mówi cicho.
    - Och - tylko tyle jestem w stanie z siebie wydobyć.
    - Została zamordowana, gdy miałam dwanaście lat - zdradza patrząc mi w oczy, po czym odwraca głowę w przeciwną stronę.
    Pięć minut później słyszę jak równo oddycha przez sen. Gładzę ją po włosach zastanawiając się, jakie jeszcze mroczne tajemnice skryta ta głowa.

    Ciche błagalne jęki przerywają moją drzemkę.
    - Nie, nie, proszę zostaw. - Dziewczyna kręci się obok mnie. - Błagam, nie - prawie płacze przez sen.
    - Hej, hej - lekko nią potrząsam próbując ją obudzić, ale na marne.
    - Proszę, proszę, nie, błagam, zostaw ją, błagam. - Spod zamkniętych powiek wypływa pierwsza łza, która ciągnie za sobą kolejne.
    Potrząsam nią odrobinę mocniej, ale dziewczyna coraz bardziej się kręci i płacze.
    - NIE!! - krzyczy nagle podnosząc się do pozycji siedzącej i ciężko oddychając. Po jej policzkach spływa coraz więcej łez.
    Bez zastanowienia oplatam ja ramionami i przyciągam do siebie.
    - Cii, to tylko zły sen - mówię próbując ją uspokoić. - To tylko sen.
    - Tylko sen, tylko sen - powtarza kołysząc się w moich ramionach.
    Czule głaszczę ją po włosach. Dziewczyna powoli się uspokaja.
    Tulę ją do siebie jeszcze około pięciu minut, aż całkowicie jej nie przejdzie.
    - Przepraszam.. - szepcze słabo.
    - Nie masz za co - odpowiadam łagodnie.
    Dziewczyna powoli wyplątuje ręce z moich objęć i wyciera twarz.
    - Kurde, pewnie zrobiłam na tobie niezłe wrażenie - śmieje się gorzko.
    - Ej, wszyscy miewamy złe sny. - Przeczesuję jej włosy dłonią.
    - Na pewno nie takie, na pewno nie za każdym razem, gdy zamkniesz oczy - mówi ledwie słyszalnie i odwraca głowę w stronę wyjścia. - Która godzina? - pyta nagle zmieniając temat.
    Wyciągam rękę i spoglądam na szklany ekran telefonu.
    - Kilka minut po piątej.
    - Pewnie jesteś głodny - stwierdza ostatni raz przecierając twarz wierzchem dłoni i powoli się podnosząc.
    Faktycznie, gdy tylko myślę o jedzeniu automatycznie burczy mi w brzuchu. Nie jadłem nic przez cały dzień, chyba najwyższy czas.
    - Tak trochę - mówię.
    - To zrobimy tak - Całkiem już opanowana przyjmuje pozę rozgrywającej stając nade mną i opierając ręce na biodrach. - Pójdziesz do siebie, zjesz coś i w ogóle, a ja wpadnę po ciebie przed głównym koncertem. Co ty na to?
    - To jakieś trzy godziny, tak? - Kiwa głową. - Nie chcę iść, nie na tak długo - mówię szczerze.
    - Musisz coś zjeść. Zrobimy sobie trochę czasu dla siebie - oznajmia z wymuszonym uśmiechem. - Zresztą ja też muszę wziąć prysznic, przebrać się i takie tam pierdoły.
    - Ale spotykamy się tuż przed koncertem? - pytam unosząc brew.
    - Tuż przed koncertem - potwierdza.
    - Okej. - Wstaję i rozciągam się po drzemce. - To niesprawiedliwe, że ty masz sobie taki wygodny materacyk, a ja muszę się męczyć w tym niewygodnym śpiworze - mówię, czym wywołuję u niej prawdziwy uśmiech.
    - Życie jest brutalne. - Wzrusza ramionami.
    - Do zobaczenia wieczorem. - Podchodzę i składam na jej policzku delikatny pocałunek.
    - Do zobaczenia - odpowiada z uśmiechem, po czym wychodzę z jej namiotu.
    Przeciągam przez głowę białą koszulkę. Ramzes przed chwilą poszedł już pod główną scenę, umówił się tam z jakąś dziewczyną. Sprawdzam godzinę. Trzy minuty po dwudziestej, koncert jest zaplanowany na dwudziestą trzydzieści. Dzisiejszej nocy na scenie wystąpi wiele zespołów i wokalistów, muzykę różnych gatunków będzie słychać bez przerwy. Nawet, gdy zespoły będą się zmieniać, to o dobrą zabawę zadbają DJe.
    Nie mogę uwierzyć, że jutro o tej porze już mnie tutaj nie będzie. Kończy się coroczne pięć dni raju.
    Słyszę głosy podekscytowanych ludzi i próbę nagłośnienia w oddali. Znowu będę musiał czekać cały rok, aby tu wrócić. Te dni zawsze są wyjątkowe, a tym razem, gdy poznałem tą niezwykłą dziewczynę, jeszcze bardziej szkoda mi stąd wyjeżdżać.
    - Puk puk. - Wesoły dziewczęcy głos wyrywa mnie z zamyśleń. Odwracam się i widzę ją. Łał. Tego wieczoru szorty i luźne bluzki zostały odłożone na bok. Dziewczyna wygląda wspaniale w letniej sukience w drobne czerwone kwiatki. Włosy opadają jej na ramiona, a na twarzy gości ten wspaniały uśmiech. W oczach widać niewielkie iskierki ekscytacji. Jest piękna. - Gotowy? - pyta.
    Otrząsam się z zachwytu i kiwam głową podchodząc do niej.
    Chowam telefon do kieszeni i staję naprzeciwko. Wpatruję się w nią, a ona wpatruje się we mnie.
    - Jesteś piękna - mówię stanowczym tonem.
    Dziewczyna tylko chichocze, łapie mnie za rękę i wyciąga z namiotu.
    Czas rozpocząć ostatnią noc snu na jawie.
    Przeciskamy się między ludźmi, żeby dostać się jak najbliżej sceny. Jako pierwszy ma występować zespół Dead Man's Bones. Tak, ten w którym śpiewa Ryan Gosling. W każdym bądź razie, mają świetne piosenki.
    Dziewczyna idzie przodem nie puszczając mojej dłoni.
    - Witamy was w ostatni wieczór naszego festiwalu! - Z głośników dobiega głos głównego organizatora. Rozlegają się wiwaty. - Mamy nadzieję, że dobrze się bawiliście podczas tych ostatnich dni w dolinie. - Tłum ponownie zabiera głos. Stajemy jakieś piętnaście metrów od sceny wiedząc, że nie przeciśniemy się bliżej. - Jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, że tak licznie przybyliście na dwudziestą siódmą już edycję festiwalu i mamy nadzieję, że za rok będzie nas jeszcze więcej - okrzyki ekscytacji i zadowolenia ponownie rozlegają się w dolinie. - A teraz bez zbędnego przeciągania: bawcie się dobrze dzisiejszej nocy! Niech będzie dla was niezapomniana! - Krzyczymy, gwiżdżemy, wiwatujemy najgłośniej, jak potrafimy. Nikt nie może zamknąć w sobie panujących w nim emocji. Dzisiaj jesteśmy nieskończeni. Nikt nie może nas powstrzymać przed niczym.
    Patrzę na dziewczynę, a ona odwzajemnia moje spojrzenie. Na jej twarzy maluje się nieposkromiona radość. Mam ogromną ochotę ją pocałować, ale wyprzedza mnie Ryan Gosling, który słowami "Witajcie, jesteśmy Dead Man's Bones" sprawia, że ciemnowłosa odwraca głowę w stronę sceny, przykłada dłonie do ust robiąc z nich coś na kształt tuby i piszczy.
    Śmieję się patrząc na nią, a później porywa nas muzyka.
    Cztery godziny i dwa zespoły później zaczynam odczuwać lekkie zmęczenie. Atmosfera w tłumie jest niesamowita, wszyscy bawimy się razem. Gdy na scenę wychodzi właśnie jakiś japoński zespół, dziewczyna odwraca się do mnie.
    - Robimy sobie przerwę? - krzyczy mi do ucha.
    Kiwam głową, brunetka chwyta mnie za rękę i ponownie przeciskamy się przez tłum, lecz tym razem oddalając się od sceny.
    Śmiejemy się, gdy docieramy na pole namiotowe.
    - Oh! A gdy wykonali "My body's a zombie for you"! Oni byli niesamowici - woła dziewczyna, którą nadal przepełniają emocje.
    Mimo iż, jest po północy, to chwilę mijamy jakichś ludzi idących to w jedną, to w drugą stronę, lub po prostu stojących i rozmawiających. Z jednego z mijanych namiotów słychać dźwięk gitary i gromki, radosny śpiew. Tej nocy wszyscy są szczęśliwi, wszyscy się wspaniale bawią.
    - Gdzie idziemy? - pytam.
    - Zobaczysz - mówi. - Muszę tylko wziąć coś ode mnie.
    Po niedługim marszu ponownie znajdujemy się obok jej namiotu. Każe mi poczekać i sama znika w nim pojawiając się chwilę później z bezprzewodowym magnetofonem w dłoni.
    - Mam ochotę na coś spokojniejszego - oznajmia i ciągnie mnie w nieznanym kierunku.

    - Możemy tak tutaj wchodzić? - pytam stąpając po schodkach najbardziej oddaloną od wszystkich boczną scenę.
    - Możemy wszystko - oznajmia dziewczyna ze śmiechem. Podchodzi do krawędzi sceny, kucając stawia magnetofon na ziemi i zaczyna wciskać odpowiednie przyciski.
    - Co włączasz?
    - Coś przyjemnego. - Na jej twarzy pojawia się chytry uśmieszek.
    Wciska play i słyszę łagodne dźwięki. Powoli się prostuje i odwraca w moją stronę. Rozpoznaję tą piosenkę. To "Kiss me" Eda Sheerana.
    Dziewczyna jakby nagle straciła połowę swojej pewności siebie. Lekko się uśmiechając rzuca mi niepewne spojrzenie spod pochylonych powiek. Uśmiecham się i powoli do niej podchodzę. Stojąc już przed nią kłaniam się wyciągając rękę i ani na chwilę nie tracąc kontaktu wzrokowego.
    - Mogę prosić panią do tańca? - pytam.
     Dziewczyna chichocze i podaje mi dłoń. Przyciągam ją do siebie szybkim ruchem. Prawą ręką obejmuję ją w talii, podczas gdy ona umiejscawia swoją lewą na moim ramieniu. Zaczynamy powoli kołysać się w rytm muzyki.
     Łapię swoim spojrzeniem jej ciemne oczy. Mógłbym w nie patrzeć bez końca i nigdy by mi się to nie znudziło.
     Serce bije mi niesamowicie szybko, gdy dziewczyna kładzie głowę na moim obojczyku.
    - Nieźle tańczysz - mówi i słyszę jak się uśmiecha.
    Pochylam się i wtulam twarz w jej włosy. Ona nawet pachnie tajemnicą. Nie wiem, jak dokładnie opisać ten zapach, ale jest niesamowity.
    Jestem ciekaw, czy kiedyś poznam tą zagadkę, którą jest ta dziewczyna.
    Łagodnie kołyszemy się wtuleni w siebie nawzajem, gdy Sheeran w tle śpiewa nam te piękne słowa.
    Słyszę, jak ciemnowłosa zaczyna nucić refren.
    Kolejna chwila, którą chciałbym zamknąć w małym pudełku i schować do kieszeni, by mieć ją bez przerwy przy sobie.
    Łagodnie ją okręcam i ponownie przyciągam do siebie. Patrzę na jej piękną twarz i nic innego poza nią w tym momencie nie istnieje.
    To niesamowite, że osoba, którą znam tak krótko działa na mnie, jak jeszcze nikt nigdy.
    - Chcę ci coś pokazać - mówi nagle, a jej uśmiech staje się szerszy. - Chodź. - Ponownie splata ze sobą nasze palce i idzie w kierunku schodków.
    - Co z radiem? - pytam wskazując na urządzenie, z którego dobiegają ostatnie nuty piosenki.
    - Ktoś je weźmie - mówi nagle sprawiając wrażenie pogrążonej we własnym świecie.
Co ona znowu wymyśliła?
    - Cześć Earl - mówi dziewczyna z uśmiechem do strażnika siedzącego w budce. - Masz moje kluczyki?
    - Oczywiście - odpowiada odwzajemniając gest i po chwili podaje jej kluczyki do samochodu.
    Jesteśmy na parkingu pełnym samochodów i pustym od ludzi. Dziewczyna bierze od mężczyzny kluczyki i rusza między samochodami, a ja za nią.
    - Skąd go znasz? - pytam zaciekawiony.
    - Znajomy mojej ciotki - tłumaczy zwięźle.
    Nagle dziewczyna staje przy czarnym Mustangu Shelby model 1967. Jest czysty, zadbany. Wkłada kluczyki do zamka i otwiera drzwi, a ja stoję jak wryty.
    - Nie gadaj, że to twoja bryka - mówię zdumiony.
    - To jest moja bryka. - Śmieje się prawdopodobnie z mojej reakcji. - Wiesz, dziewczyny też mają słabość do starych samochodów.
    Podchodzę do auta i delikatnie rozkładam ręce na dachu. Ten samochód jest nieziemski.
    - Łał - tylko tyle jestem w stanie z siebie wydobyć.
    - Chcesz pokierować? - proponuje sprawiając, że kolana mimowolnie mi się uginają.
    - Kto by nie chciał? - Dziewczyna nagle stoi obok mnie i podaje mi kluczyki.
    - Mało jest osób, którym kiedykolwiek pozwoliłam siąść za kółkiem, więc lepiej jedź ostrożnie i nie zawiedź mojego zaufania - mówi. Szybko się otrząsam, biorę od niej kluczyki, otwieram jej drzwi od strony pasażera i biegnę na miejsce kierowcy, zaraz gdy je za nią zamykam.
    Siedząc w obitym skórą fotelu ostrożnie wkładam kluczyki do stacyjki i odpalam silnik. Dźwięk, jaki dociera do moich uszu jest najwspanialszym dźwiękiem, jaki mógłby wydać z siebie jakikolwiek samochód.
    Spoglądam na moją towarzyszkę i widzę na jej twarzy ogromny uśmiech.
    - Wyjedź z parkingu i skręć w lewo - mówi. - Dalej cię pokieruję.
    Wrzucam bieg i ruszam w stronę bramy.
    Kolejne dwadzieścia minut lekko prowadzę ten cud techniki zgodnie ze wskazówkami dziewczyny.
    Zaraz po wyjechaniu z parkingu splotłem nasze palce i nie puszczam jej jeśli nie jest to konieczność.
    W pewnym momencie skręciliśmy w leśną drogę.
    - Jeszcze kawałeczek - mówi ciemnowłosa.
    Faktycznie przejeżdżamy jeszcze około dwustu metrów i wyjeżdżamy z lasu na coś w rodzaju punktu widokowego. Zatrzymuję samochód siedem metrów od barierek odgradzających urwisko. Gaszę silnik i patrzę na ciemnowłosą. W jej radosnych oczach dostrzegam odrobinę zdenerwowania.
    - Hej - mówię.
    - Hej - odpowiada.
    Jeszcze przez chwilę na siebie patrzymy, po czym odwraca się, otwiera drzwi i wychodzi z auta, a ja robię to samo.
    Staje przy barierce i patrzy w niebo z wielkim uśmiechem na twarzy.
    - Co roku na zakończenie festiwalu odwiedzam to miejsce - oznajmia. - Ale jeszcze nigdy nie wzięłam nikogo z sobą.
    Podchodzę i opieram się o barierkę obok niej.
    - Czasami chciałabym być gwiazdą - wzdycha. - Unosić się w galaktyce i co noc zachwycać ludzi swoim pięknem.
    Ona jest piękna. Jest dla mnie gwiazdą. Tą najpiękniejszą, najjaśniejszą. Gdy stoi w tej kwiatowej sukience i obserwuje niebo w blasku księżyca i migoczących gwiazd jest jedną z nich.
    - Gwiazdy mają fajnie. - Wycofuje się i siada na masce Mustanga. Odchyla się do tyłu coraz bardziej, aż jej plecy opadają na metal. Dołączam i kładę się obok. - Gdy jesteśmy wśród gwiazd nie potrzeba nam żadnych słów, aby było magicznie.
    Ma rację. Nigdy, w niczyjej obecności nie czułem się tak, jak teraz tutaj z nią. Ta dziewczyna działa na mnie, jak nic innego. Chciałbym spędzać z nią każdą chwilę, patrzeć na nią, gdy tylko mi się zechce, rozmawiać z nią.
    Nagle z moich ust wydobywa się pytanie, które zaskakuje również mnie.
    - O czym myślisz, gdy słyszysz słowo "miłość"?
    - Miłość? - powtarza pełnym sarkazmu uśmiechem wznosząc oczy ku niebu. - To stek bzdur. Ludzie po prostu się do siebie przywiązują i nazywają to miłością. - Kręci głową. - Prawdziwa miłość zdarza się raz na tysiąc par. Znaleźć ją tak samo trudno, jak nastolatkę, która zapytana, czy wszystko u niej dobrze, powie, że świetnie i będzie to prawda. - Wyciąga rękę do góry i powoli zatacza nią różne kształty, jakby chciała złapać którąś z gwiazd. - Ludzie kłamią. Tak samo jest z miłością. Podsyła nam przywiązanie, albo przyjaźń każąc im się pod nią podszywać. Perfidnie nas wykorzystuje i śmieje się patrząc na naszą głupotę. Widząc, że wierzymy w te wszystkie bajki. Nigdy się nie zakocham - mówi pewnie. - Nawet jeśli to mnie sobie wybierze, żeby wpaść w odwiedziny, to będę z nią walczyła. Specjalnie. - Opuszcza rękę. - Zrobię to jej na złość. Tobie też to radzę. - Odwraca twarz w moją stronę, a ja staram się rozszyfrować w blasku księżyca i migoczących gwiazd, zagadkę kryjącą się w głębi jej oczu. - Jakby przyszła, to pewnie odwiedzi cię tylko na chwilę. Namiesza ci w głowie, a gdy jej się znudzisz, ona odejdzie i pozostawi cię samemu sobie ze złamanym sercem. - Wzdycha i przenosi wzrok z powrotem na gwiazdy. - Przyniesie ci tylko cierpienie.
    Słowa wypływają z jej ust tak swobodnie, jakby doskonale wiedziała, co mówi, ale ja jej nie wierzę. Wierzę w to, że miłość prędzej, czy później, z zaproszeniem, czy bez odwiedzi każdego. Każdy jej w życiu doświadczy. I wierzę, że właśnie patrzy na mnie z uśmiechem i szuka odpowiedniej drogi do mojego wnętrza. Czuję ją. Z każdą chwilą coraz intensywniej.
    Właśnie w tej chwili, gdy o piątej nad ranem leżymy w ciszy na masce czarnego Mustanga Shelby z '67 roku, a nad nami gwiazdy konkurują z księżycem w galaktycznym konkursie piękności, ja zakochuję się w niej. Zakochuję się w tej dziewczynie poznanej zaledwie kilka dni temu.
    Patrzę na nią, pochłaniam wzrokiem każdy skrawek jej pięknej twarzy. Nie istnieją dla mnie inne gwiazdy oprócz tych, które odbijają się w jej ciemnych oczach.
    Mógłbym tak leżeć i patrzeć na nią bez końca. Jest idealna.
    Ponownie odwraca twarz w moją stronę. Ukazuje zęby w najwspanialszym uśmiechu na świecie.
    - Co się gapisz? - pyta chichocząc. Nie odpowiadam.
    Unoszę dłoń i delikatnie gładzę jej policzek. Przymyka oczy pod moim dotykiem. Kładzie swoją dłoń na mojej. Nie chcę tracić tej chwili. Nie chcę tracić jej.
    - Chciałbym, żeby te chwile trwały wiecznie - mówię.
    Po jej twarzy przebiega uśmiech, z którego da się wyczytać więcej smutku, niż radości.
    - Nic nie trwa wiecznie.
    - Przyznaj, że też byś tego chciała. - Odwraca twarz słysząc moje słowa. - Choć raz porzuć swoje przekonania, zasady, przemyślenia i przyznaj, że jesteś w błędzie twierdząc, że to tylko przelotne chwile, o których niedługo i tak zapomnisz.
    Cisza. Tym razem niechciana i nieproszona ponownie zagościła między nami.
    Wypuszczam z płuc powietrze wiedząc, że prawdopodobnie nic więcej nie zdziałam. Odwracam od niej głowę ponownie wpatrując się w gwiazdy. Nie chcę, żeby to już się kończyło.
    - Dzisiaj wyjeżdżamy - słyszę jej niepewny głos. - Każde w swoją stronę.
    Rzeczywistość uderza we mnie, jak rozpędzona ciężarówka.
    Spotkamy się za tydzień. Przyjadę do ciebie - myślę. - Może chociaż zdradzisz mi swoje imię? - pytam.
    Ponownie odwracam się w jej stronę. Chcę na nią patrzeć. Chcę się w nią wpatrywać, ponieważ wiem, że już więcej mogę jej nie zobaczyć. Chcę ją jak najlepiej zapamiętać.
    Czuję, jak splata ze sobą nasze palce. Widzę, jak na jej twarz wkrada się uśmiech. A potem słyszę jej piękny głos, którym chciałbym karmić swoje uszy już na zawsze.
    - Julia - mówi. - Mam na imię Julia.
    Bez żadnych więcej zbędnych słów podnoszę się nad nią i składam na jej ustach delikatny pocałunek. Patrzę na jej twarz i widzę, jak rozkwita na niej uśmiech zadowolenia, który bez ociągania odwzajemniam.
    Całuję ją ponownie, ale tym razem namiętniej, zachłanniej, bo wiem, że może być to nasz ostatni pocałunek. Wiem, że prawdopodobnie widzę ją ostatni raz.
    Julia wplata palce w moje włosy i przyciąga mnie jeszcze bliżej pogłębiając pocałunek.
    W tej chwili istnieje tylko ona. Nie ma przeszłości, nie ma przyszłości, jest tylko ta chwila.
    Ta chwila, w której miłość patrzy na nas z góry i śmieje się z mojej głupoty.


    Koniec.




______________________________________________________________________________________________________

PRZEPRASZAM.
Nie mam czasu, nie mam pomysłu, mam w głowie pustkę.
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się kolejny rozdział opowiadania, nie chcę wam nic obiecywać, że w tym tygodniu, czy w ciągu czterech dni, ponieważ nie wiem kiedy go skończę.
Tłumaczę się:
Jestem w trzeciej klasie gimnazjum. Egzaminy. Bez przerwy kartkówki, sprawdziany itp. Muszę wybrać szkołę. Postarać się o dobre stopnie na koniec. Egzaminy. A jakby tego było mało, to jeszcze mam w tym roku bierzmowanie, czyli spotkania 2x w miesiącu, 55 pytań i chyba wszystkie możliwe modlitwy do zaliczenia. Nie mam czasu.
A w głowie mam pustkę.

Mogę wam obiecać tylko jedno: WARTO CZEKAĆ NA 015. 
Przynajmniej ja tak myślę patrząc na to, co planuję.

To powyżej to opowiadanie, które napisałam na szkolny konkurs walentynkowy (postanowiłam im coś raz napisać skoro opuszczam tą szkołę)
Żeby nie było żadnych wątów od nauczycielki, że ściągnęłam opowiadanie z neta, jakby chciała sobie sprawdzić, to piszę tutaj: Powyższa miniaturka jest autorstwa A. U. z klasy IIIa.
(Szkoły nie podam, zbyt wiele byście o mnie wiedzieli. Jeśli ktoś kogo znam chciałby wiedzieć czy o mnie chodzi, to by podszedł i zapytał).

Miniaturkę postanowiłam wstawić, aby wynagrodzić wam tak straszne przeciąganie się rozdziału.
Nie jest ono jakieś wybitne, zresztą jak nic, co kiedykolwiek napisałam, ale cóż..
Jeśli przeczytaliście, to prosiłabym również o komentarz.

PRZEPRASZAM JESZCZE RAZ.
PRZEPRASZAM...

piątek, 31 stycznia 2014

014.


Nie udawaj, że mnie nie znasz. Nie udawaj, że nic cię nie obchodzę. Przecież wiem, że jest inaczej. Ty też to wiesz. Nie udawaj.

~~~

Wysiadła z autobusu i poczuła na sobie jego wzrok. Nie musiała się rozglądać. Wiedziała, że to on. Tak dobrze znała już to uczucie.
Chciała się go pozbyć. Nienawidziła go.
Zacisnęła zęby i rozejrzała się w poszukiwaniu dziewczyn. Szybko dostrzegła w tłumie uczniów trzy blondynki stojące przy głównej bramie. Śmieszne. Tylko ona z ich grupy nie miała tego koloru włosów. Czarna owca.
Idąc w ich kierunku na moment popatrzyła w jego stronę. Stał razem z chłopakami, ale nie uczestniczył w rozmowie. Stał i wpatrywał się w nią niewiedzącym wzrokiem.
Spuściła głowę zakładając za ucho kosmyk ciemnych włosów. Chciała być dla niego niewidzialna. Nie musieć czuć na sobie jego przeszywającego, tak bolesnego wzroku.
- Patrzcie, kto wrócił - powiedziała Rebecca, gdy do nich dotarła.
- Hej - rzuciła z wymuszonym uśmiechem.
- Czego cię wczoraj nie było? - spytała od razu Cass.
- Bolała mnie głowa. Nie czułam się na sile przyjść - po części skłamała.
- A co z telefonem? - nie dawała jej spokoju.
- Dopiero dzisiaj rano go włączyłam. Ładowarka mi się gdzieś wczoraj zapodziała i cały dzień był wyłączony. - Kolejne kłamstwo.
Sama go wyłączyła. Nie chciała żadnych telefonów, czy SMS-ów. Chciała być sama. Odpocząć.
Oczywiście, gdy go włączyła zastała na nim wiadomości i nieodebrane połączenia od dziewczyn, od Nat, która martwiła się, że jej siostra zrobi coś głupiego, a jak wróciła o pierwszej w nocy nadal nie spała, tylko czekała na nią, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku.
I od niego. Siedem nieodebranych połączeń. Zero wiadomości.
Nie płakała od incydentu z kocem. Siedząc na plaży przetworzyła sobie wszystko ponownie w głowie i stwierdziła, że jest żałosna. Użalała się nad sobą i wylewała litry łez, ale przecież sama do tego doprowadziła. Nie wróci tego, co się wydarzyło i chyba i tak już za dużo łez wylała przez ostatnie dni.
- Air, wszystko w porządku? - spytała odrywając temat od wczorajszego dnia. Przyjaciółka wyglądała na zamyśloną i nieco przygnębioną.
- Umm.. tak, wszystko okej - powiedziała po chwili posyłając jej niepewny uśmiech, który Char odwzajemniła łapiąc ją za rękę i ściskając mocno, tym samym dając jej znak, że jej nie wierzy. Nie ma po co ciągnąć jej za język. Gdy będzie chciała, sama powie, o co chodzi.
Dziewczyny rozmawiały jeszcze przez chwilę w drodze do szafek, które mieściły się obok siebie, po czym rozeszły się do odpowiednich klas.
Char chciała, aby lekcje w końcu się zaczęły. Musiała skupić się na czymś, żeby przestać myśleć o nim i wszystkim, co między nimi było, bądź jest i nie zastanawiać się, o co chodzi z Air. Martwiła się o przyjaciółkę.
Pierwszy był hiszpański. Minął szybko, jak zawsze. Następnie dla odmiany ciągnąca się w nieskończoność biologia. Później na historii Charlie dowiedziała się kilku nowych rzeczy o wojnie secesyjnej.
Lekcja polskiego skłaniała do przemyśleń. Na tablicy nauczycielka napisała cytat z obecnie omawianej lektury - "Zabić drozda" Harper Lee.
"Myślę, że jest tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie." W klasie rozwinęła się dyskusja nie dotycząca dokładnie książki, lecz skupiająca się głównie na tym cytacie.
Prawda, możemy mieć inny kolor skóry, inny gust muzyczny, inną orientację seksualną, inną wiarę, ale na końcu i tak wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy mamy problemy, wszyscy przeżywamy swoje wzloty i upadki, wszyscy miewamy chwile szczęścia. Nie powinniśmy się dzielić, bo wszyscy jesteśmy w pewnym sensie tacy sami.
Gdyby ktoś pokazał ci dwa ludzkie serca nie potrafiłbyś powiedzieć, czy należały do człowieka białoskórego, czy czarnoskórego. Nie wiedziałbyś, jakiej płci były te osoby. Nie powiedziałbyś, jaką dana osoba miała orientację seksualną, czy jaką wyznawała wiarę.
Jedyne, czego mógłbyś być pewien, to że byli to ludzie. Tak jak każdy z nas.
Po dzwonku Charlie wyszła z klasy wciąż przetwarzając w głowie te słowa.
Otworzyła szafkę, aby schować do niej swój egzemplarz lektury. Sprawdziła na przyklejonym do drzwiczek planie lekcji, co teraz ma. Matematyka. Aha, czyli może się przejść, bo ma okienko.
Podskoczyła, gdy zamknęła drzwiczki i okazało się, że ktoś stoi obok.
- No hej - powiedział brunet z uśmiechem na twarzy. - Dlaczego się nie odzywałaś?
- Odwal się Wait - wyrzuciła z siebie.
Na twarzy chłopaka pojawił się szok i kompletna dezorientacja. Char odwróciła się, aby odejść, ale on złapał ją za łokieć odwracając z powrotem twarzą do siebie.
- Skąd nagle to złowrogie nastawienie?
Miał tupet, że jeszcze żądał wyjaśnień. Udawał jej przyjaciela, był dla niej miły, był czarujący. Uwielbiała spędzać z nim czas. A on przez cały ten czas ją okłamywał. Chyba jeszcze nigdy się tak bardzo na kimś nie zawiodła. Nie miała ochoty przebywać w jego otoczeniu ani chwili dłużej.
- Nie udawaj niewiniątka - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Spróbowała wyrwać rękę, ale on tylko wzmocnił uścisk.
- Ale ja naprawdę nie wiem o co ci chodzi. - Dezorientacja powoli przeradzała się w oburzenie. Mogłaby mu chociaż powiedzieć, dlaczego tak się zachowuje.
- Puść mnie - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Nie, dopóki mi nie powiesz co w ciebie wstąpiło.
- Nie wierzę, że tak bardzo się co do ciebie myliłam. Powinnam uwierzyć, jak za pierwszym razem o tym usłyszałam. - Usłyszałam od Jake'a.
- Usłyszałaś o czym? O co ci do cholery chodzi? - Garret powoli tracił cierpliwość.
- O twoje wypady za Sicky Jane! - wykrzyknęła i ponownie zaczęła szarpać ręką. - Teraz mnie puść! - Jego uścisk był naprawdę bolesny.
- Chyba mu nie uwierzyłaś. - Teraz, gdy ułożył sobie w głowie, o co chodzi, na jego twarzy malowała się czysta wściekłość.
Nagle obok nich pojawiła się trzecia osoba. Jake z furią w oczach przywarł Garreta do szafek.
- Powiedziała, żebyś ją puścił - wycedził przez zęby trzymając swoją twarz w odległości zaledwie kilku centymetrów od jego.
Char poczuła, że palce Garreta powoli poluzowują się na jej łokciu, szybko go wyrwała i zaczęła rozmasowywać. Na pewno zostanie jej siniak.
Ignorując osobę swojego wybawcy po raz ostatni zwróciła się do Wait'a.
- Nie uwierzyłam słowom. Zobaczyłam na własne oczy.
Garret próbował odepchnąć od siebie Marsh'a, ale ten był dla niego za silny.
- Masz nigdy więcej mnie nie zaczepiać - ciągnęła Charlotte patrząc ze wściekłością w jego brązowe oczy. - Masz nigdy więcej się do mnie słowem nie odezwać, albo zgłoszę cię na policję - powiedziała, po czym odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia.
Jacob patrzył przez chwilę jak się oddala brnąc przez tłum zerkających w ich stronę, zaciekawionych sytuacją uczniów.
Powoli uwolnił Garreta, po czym odwrócił twarz w jego stronę.
- Mam nadzieję, że zrozumiałeś - powiedział. - Bo jeśli nie, to następnym razem nie będzie tak przyjemnie.
Zrobił już dwa kroki aby odejść, lecz nie mógł powstrzymać w sobie uczucia, aby uderzyć chłopaka. Odwrócił się i mocno walną go pięścią w brzuch. Wait wydał z siebie jęk bólu i zgiął się w pół.
Jacob nie mówiąc nic więcej ruszył biegiem za dziewczyną.
Zdołał zobaczyć, jak wychodzi ze spuszczoną głową na dziedziniec szkolny. Przyspieszył i wypadł przez drzwi zaraz za nią.
- Charlie - zawołał, gdy był coraz bliżej dziewczyny zmierzającej do bramy.
Nie odwróciła się, nie zareagowała.
- Hej, hej Charlie - wyprzedził ją i staną twarzą do niej kładąc dłonie na jej ramionach.
Dziewczyna od razu je strzepnęła i z wciąż spuszczonym wzrokiem wyminęła go. Jake westchnął i odwrócił się w ślad za nią.
- Teraz będziesz udawać, że nie istnieję? - zawołał.
Charlie ponownie przyspieszyła kroku, a on ponownie ją wyprzedził, lecz tym razem nie zatrzymywał się. Szedł przed nią tyłem i wpatrywał się w jej twarz.
- Ale wiesz co? Ja tu jestem - powiedział rozkładając ręce. Czar zacisnęła zęby. - I to jest naprawdę frustrujące, jak udajesz, że nic dla siebie nie znaczymy, a wiesz, że wcale tak nie jest. I ja też to wiem.
Zatrzymał się i pozwolił jej siebie wyminąć, gdy zrozumiał, że nic nie wskóra.
- I wiedz, że ja tak tego nie zostawię - zawołał na koniec, gdy Charlotte przechodziła przez bramę.

Dziewczyna szła próbując uspokoić oddech. Doszła do parku i usiadła na najbliższej ławce. Położyła na kolanach trzęsące się dłonie i ścisnęła je najmocniej, jak potrafiła. Patrzyła jak bieleją jej knykcie i głęboko oddychała. Nie będzie płakać.
Musiała wyładować jakoś swoje emocje.
Mocno zacisnęła powieki i dłonie na kolanach.
- Nie rozbeczysz się. Nie rozbeczysz się - powtarzała do siebie bezgłośnie.
Siedziała na ławce starając się nie rozpłakać. Nie mogła sobie na to pozwolić. I tak już ostatnio udowodniła, że jest cholerną płaczką, nie chciała się jeszcze bardziej pogrążać.
Wypuściła z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymywała i powoli rozluźniła powieki i palce na kolanach. Pochyliła głowę i przejechała dłońmi po włosach, po czym splotła je razem i przyłożyła do ust, łokcie podpierając na kolanach.
Rozejrzała się po parku. Nie licząc staruszka z psem było pusto.
Liście na drzewach szumiały. Wracały wietrzne dni. Te niedawne przebłyski słońca były prawdopodobnie ostatnimi ciepłymi dniami w tym roku. I tak nie było tak źle jak na początek października.
Jej wzrok zatrzymał się na starym, rozłożystym dębie rosnącym w odosobnieniu od innych drzew. Przez chwilę mu się przyglądała, po czym chwyciła torbę, wstała z ławki i ruszyła w jego stronę.
Dawno go nie odwiedzała. Jak była mała, to przychodzili tutaj całą rodziną na pikniki co niedzielę. Rozkładali pod dębem koc, jedli zrobione przez mamę kanapki, grali w berka i słuchali, jak tata opowiada historie z jego dzieciństwa, młodości. Uwielbiała te chwile spędzane z rodziną, gdy wszyscy się śmiali i cały smutek wyparowywał. Nawet przez myśl jej wtedy nie przeszło, że rodzice się kiedyś rozwiodą.
Położyła dłoń na korze. Poczuła pod palcami jej chropowatą powierzchnię i na jej twarzy pojawił się przelotny uśmiech, gdy przypomniała sobie jaka wtedy była szczęśliwa. Małe dzieci przecież nie mają zmartwień.
Zadarła głowę do góry i popatrzyła na poplątane gałęzie w koronie. Zrobiła dwa kroki w prawą stronę i odnalazła odpowiednią gałąź. Zrzuciła torbę na ziemię i chwyciła się jej mocno.Oparła stopy na pniu i podciągnęła się w górę.
Po niedługiej wspinaczce była u celu. Główne rozgałęzienie drzewa.
Rozejrzała się, aby określić, w którym kierunku znajduje się pomnik Pierce'a. Gdy go odszukała, opuściła wzrok i strzepała liście z odpowiedniego miejsca. Były tam. Osiemnaście niewielkich serduszek wyrytych w pniu.
Co roku w rocznicę ślubu rodziców tata dorabiał jedno. Nawet gdy tradycja pikników zniknęła, on co roku przychodził tu z mamą, wspinał się dokładnie w to miejsce, gdzie ona teraz siedzi i scyzorykiem dorabiał kolejne serduszko. W tym roku byłoby już dwadzieścia jeden.
Jej rodzice bardzo się kochali. Do tej pory tak jest, tylko mama nie potrafiła mu wybaczyć tego co zrobił.
Tata miał kochankę w Nowym Jorku. Wysyłali go tam z pracy, czasami na dłuższy czas. Gdy mama dowiedziała się, o tej kobiecie załamała się. Co prawda ojciec powiedział jej o tym już kilka miesięcy po zakończeniu tej relacji, ale mama nie potrafiła mu wybaczyć, że tak długo to przed nią ukrywał. Samą zdradę może by mu nawet wybaczyła, bo widziała, że bardzo tego żałował, ale zawiodła się na nim przez to, że wcześniej jej nie powiedział.
Charlie chciałaby, żeby któregoś dnia ktoś pokochał ją tak bardzo jak jej tata pokochał jej mamę. Mimo, że dopuścił się tak strasznego czynu, kochał ją jak nikogo innego i do tej pory widać w jego oczach ten błysk, gdy ją widzi.
Char westchnęła dotykając wyrytych serc. Chciałaby, żeby było jak dawniej.
Poczuła, że po policzku spływa jej pojedyncza łza, która buntowniczo wydostała się z oka. Szybko ją otarła. Ani jedna łza więcej.
Posiedziała tam jeszcze chwilę obserwując park z tej niesamowitej perspektywy.
W końcu zeszła, podniosła torbę z ziemi i bez oglądania się ponownie na drzewo i przywoływania wspomnień udała się z powrotem do szkoły na kolejną lekcję.

Pozostałe lekcje minęły jej dość szybko. Na przerwach też nie działo się nic szczególnego.
Okazało się, że Jake opuścił teren szkoły zaraz po niej, lecz on nie miał najmniejszego zamiaru już do niej tego dnia wracać.
Po powrocie do domu postanowiła uciec myślami do innego świata, jeśli tylko to było możliwe, więc zabrała się za czytanie. Ostatnio nabyła książkę Sue Monk Kidd pod tytułem "Sekretne życie pszczół" i nie miała jeszcze okazji jej zacząć.
Siedziała w salonie pochłaniając treść dzieła, gdy tuż przed dziewiętnastą usłyszała, że ktoś wchodzi do domu.
- Charlie jesteś? - usłyszała głos matki. Faktycznie, dzisiaj miała wrócić do domu z delegacji.
- Tak, mamo.
- Chodź tutaj na chwilę. - Brzmiała na zdenerwowaną.
Dziewczyna zaznaczyła zakładką stronę, na której skończyła, odłożyła książkę na stolik i udała się do kuchni Zauważyła matkę siedząca na krześle przy stole, wpatrującą się w drzwi morderczym wzrokiem.
- Coś się stało? - spytała zmieszana Char.
- Tak. Stało się. - Spuściła wzrok na mocno splecione dłonie ułożone na stoliku.
Dziewczyna nie miała pojęcia, czego ma się spodziewać. Rzadko widywała rodzicielkę w takim nastroju.
- Wyobraź sobie, że dostałam telefon - zaczęła na pozór łagodnym, ale przesyconym surowością tonem. - Zaraz po opuszczeniu samolotu. Może przychodzi ci do głowy, co to był za telefon?
- Nie mam pojęcia - odparła totalnie zmieszana i zaniepokojona. O co jej chodziło?
- Cóż, był to telefon z twojej szkoły. - O cholera. Już wiedziała. - Dlaczego nie chodzisz na matematykę? - Popatrzyła na nią, a w jej oczach widoczna była czysta wściekłość.
- No może i bym chodziła, gdyby nie ta szmata! - Charlotte podświadomie zaczęła krzyczeć.
- Charlie nie podnoś na mnie głosu. Jestem twoją matką!
- Przepraszam, ale jeśli o Melbrookową chodzi, to nie da się rozmawiać inaczej.
- Aż tak bardzo ci przeszkadza, że postanowiłaś nie chodzić na jej lekcje?
- Przeszkadza? Ona jest nienormalna! - Wyrzuciła w górę ręce w geście frustracji. - Jeszcze żeby miała w sobie choć krztę sprawiedliwości, to bym może z nią wytrzymała.
- Charlotte Ann Wesbirt! - krzyknęła rodzicielka. Robiło się groźnie, skoro użyła jej drugiego imienia i podniosła głos. - Masz chodzić na matematykę i nie waż stawiać najmniejszych sprzeciwów!
- Nie - odpowiedziała stanowczo.
Matka wzięła kilka głębokich oddechów i spróbowała się uspokoić.
- Charlie, proszę. Nie chcę się z tobą kłócić.
- Nie każ mi chodzić na jej lekcje.
- Musisz - jęknęła rodzicielka.
- Ale nie do niej - rzuciła i nie chcąc ciągnąć dalej tej dyskusji odwróciła się i udała się szybko do swojego pokoju. Wbiegła po schodach i szybko weszła do siebie, trzaskając drzwiami.
To było oczywiste, że matka się kiedyś dowie. Nie można przecież było tego ciągnąć w nieskończoność. Ona nie da jej teraz spokoju. Musi się wynieść z domu chociaż na kilka godzin. Nie miała teraz ochoty myśleć o matmie i kłócić się z mamą.
Niewiele myśląc wyciągnęła telefon i wykręciła numer Cassie.
- No hej, co tam? - Odebrała po drugim sygnale.
- Masz na dzisiaj plany?
- Do tej pory nie, ale wnioskuję, że zaraz pewnie będę miała.
- Musimy gdzieś wyskoczyć. - Otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej lnianą beżową bluzkę, z rękawem trzy czwarte, w czarne poziome paski.
- Gdzie?
- Nie wiem, do jakiegoś klubu czy coś - mówiła szukając w komodzie swoich czarnych zakolanówek.
- Char, wiesz, że jest wtorek, prawda? - spytała Cass, a w jej głosie było słychać kompletne zdumienie.
- Tak, wiem, że jest cholerny wtorek i jutro idziemy do szkoły, ale ja muszę wyjść z tego domu i się rozerwać, rozumiesz? Muszę - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Okej - zgodziła się przyjaciółka. - Ale o dwudziestej trzeciej wychodzimy.
- Dobra - powiedziała wyciągając z szafy czarną, lateksową spódnicę
- Będę u ciebie za pół godziny.
- Okej.
Rozłączyła się, rzuciła telefon na łóżko i zaczęła się szykować. Musiała się oderwać.
Jeszcze tylko nie wiedziała, że nie wszystko pójdzie całkiem po jej myśli.


_____________________________________________________________________________________________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ.