czwartek, 19 września 2013

010.

Kolejny przerażająco piskliwy sygnał przychodzącego połączenia wyrwał Charlotte ze snu.
- Odwal się kimkolwiek jesteś! - krzyknęła zakrywając głowę poduszką. Niestety jej prośba nie została spełniona.
Po kolejnych trzech sygnałach telefon ucichł, lecz nie na długo. Kolejne przychodzące połączenie i kolejne piskliwe dźwięki. Kto do cholery dzwoni do nastolatki o dziewiątej rano w niedzielę!? Charlie jęknęła sięgając ręką po telefon leżący na szafce nocnej i odebrała nie sprawdzając kto to.
- Czego? - powiedziała śpiąco przekręcając się na brzuch i podpierając ciężar ciała na łokciach.
- Miłe powitanie przyjaciółko - usłyszała w słuchawce głos Scootie'go.
- Czy ty masz pojęcie, która jest godzina? Ja jeszcze śpię - ponownie jęknęła. Usłyszała po drugiej stronie chichot.
- Cóż, a ja już jem śniadanie. Coś ty wczoraj robiła?
- Wymęczyłam się na rowerach z Garretem.
- Ouch. Dobra, przejdźmy do rzeczy. Muszę ci coś powiedzieć.
- Wal.- Jej głowa nagle zrobiła się ciężka i wylądowała z powrotem na poduszce.
- Nie przez telefon. Możemy się dzisiaj spotkać?
- O której? - Bezskutecznie próbowała się zmusić do otworzenia zaspanych oczu.
- Gdzieś koło czternastej? - Charlie chwilę się zastanowiła, a później wydała z siebie westchnięcie.
- Nie dam rady, jestem umówiona z Garretem. Może być o dziewiętnastej? - spytała przecierając twarz wolną dłonią.
- Okay - zgodził się. - O dziewiętnastej, w parku, koło pomnika Pierce'a.
- Dobra, będę. Pa.
- Pa - powiedział i się rozłączył.
Charlie rzuciła telefon gdzieś na łóżko, przekręciła się na plecy i ponownie zapadła w sen.

***

Cassie przeczesała dłonią swoje blond włosy i spojrzała na zegar wiszący nad biurkiem. Za piętnaście pierwsza. Stanęła ostatni raz przed lustrem. Miała na sobie błękitną sukienkę sięgającą nad kolana, rozkloszowaną od pasa w dół, bez dekoltu, z krótkimi rękawkami i wycięciem w kształcie serca na plecach, którą znalazła dwa tygodnie temu w lokalnym second-handzie. Często kupowała tam ubrania, jej sytuacja finansowa nie pozwalała jej na kupowanie nowych ubrań z różnorakich sieciówek.
Wzięła głęboki oddech, chwyciła z fotela niewielką białą torebkę, do której wrzuciła telefon i błyszczyk i wyszła z pokoju.
W domu panowała całkowita cisza, matki nie było, co nie zdziwiło dziewczyny. Zimne płytki chłodziły jej bose stopy, gdy weszła do kuchni. Sprawdziła godzinę na telefonie. Osiem minut do spotkania z tatą. Chwyciła szklankę, nalała sobie wody, oparła się plecami o blat i pociągnęła długi łyk. Nie spodziewała się, że będzie się tak stresować tym obiadem, a jednak. Wciąż zastanawiała się, kogo ojciec chce jej przedstawić. Pewnie jakąś jego dziewczynę czy coś. Pewnie jej nie polubi. Ale cóż, trzeba się poświęcić, jeśli chce się mieć spokój.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Wrzuciła szklankę do zlewu i ruszyła do drzwi, po drodze ponownie sprawdzając godzinę. 12:57. W holu założyła pospiesznie swoje białe lordsy obwiedzione przy krawędziach złotym paskiem. Chwyciła za klamkę, wzięła ostatni głęboki oddech i otworzyła drzwi.
Ojciec miał  na sobie czarne spodnie i wpuszczoną w nie niebieską koszulę.
- Cześć - powiedział.
- Cześć - odpowiedziała dziewczyna zamykając za sobą drzwi.
- Ładnie wyglądasz.
- Dzięki. - Cass wrzuciła klucze do torebki i ruszyła za Harrisonem w stronę jego czarnego Audi.
Wsiedli i zapięli pasy, po czym ruszyli.
- To gdzie jedziemy na ten obiad? - spytała po chwili.
- Mamy rezerwację w Yellow Cherry - odpowiedział. - To w centrum Seattle.
"Świetnie. Pół godziny w samochodzie z ojcem. Jak się cieszę" pomyślała sarkastycznie. 
Dalsza droga minęła im głównie w ciszy. Ich rozmowy wyglądały mniej więcej tak:
Tata: Jak tam w szkole?
Cass: Dobrze.
Tata: Ładna dzisiaj pogoda.
Cass: Yhym.
Tata: Z matką nic się nie zmieniło?
Cass: Nie.
Tata: Przepraszam Cassie.
Cass: Tak, wiem.
Wiedziała, ale same przeprosiny to było za mało. Jedno, głupie przepraszam nie zmieni tego, że zostawił ją z matką pijaczką. Nie wybaczy mu tak łatwo.
Na autostradzie przy wjeździe do miasta oczywiście nie ominął ich korek. Gdy w końcu dotarli na miejsce była już prawie druga.
Weszli do przytulnej (i zapewne drogiej) restauracji. Wnętrze było utrzymane w jasnych, przyjaznych kolorach, a na każdym stoliku i gdzieniegdzie na sali stały bukiety świeżych kwiatów.
- Nasz stolik jest na zewnątrz - poinformował ją. Dziewczyna ruszyła do drzwi prowadzących na taras, który urządzony był tak, jak sala w środku, tylko że tutaj było więcej miejsca i zieleni.
Harrison ruszył pierwszy prowadząc Cassie. Okazało się, że ich stolik znajduje się tuż obok oczka wodnego i jest nie dwu- czy trzyosobowy, ale stały przy nim cztery białe, żelazne krzesła z ozdobnymi oparciami, na których dla wygodniejszego siedzenia położone były jasne, ale nie jaskrawe, żółte poduszki.
- Więc, gdzie ta tajemnicza osoba, bądź też osoby, które chcesz mi przedstawić? - spytała siadając na odsuniętym dla niej przez ojca krześle.
- Zaraz powinni tu być - odpowiedział i zajął miejsce naprzeciwko.
Po chwili podszedł do nich kelner z pytaniem o coś do picia. Oboje zamówili zwyczajną, niegazowaną wodę.
Ojciec dziewczyny co chwilę patrzył w stronę drzwi. Po około pięciu minutach wyprostował się na krześle, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Zainteresowana Cass popatrzyła w tę samą stronę, co on. W ich kierunku biegł mały chłopczyk, a za nim szła szczupła, uśmiechnięta, brązowowłosa kobieta w średnim wieku, miała góra czterdzieści lat. Ojciec wstał i złapał w ramiona roześmianego chłopca.
- Tata! - krzyknął mały. Miał na oko cztery latka, blond włosy i niebieskie oczy, takie jak Cassandra, co utwierdziło ją w przekonaniu, że był z nią spokrewniony.
- Hej Maxie - odpowiedział mężczyzna ściskając go.
Dziewczyna wstała z grzeczności, akurat, gdy kobieta dotarła do ich stolika.
- Przepraszam za spóźnienie, odciągnąć go od klocków, to na prawdę wyzwanie - powiedziała przytulając mężczyznę, który już odstawił chłopca na ziemię. - A ty pewnie jesteś tą Cassie, o której tak wiele słyszałam - zwróciła się tym razem bezpośrednio do dziewczyny. - Jestem Kate, miło mi w końcu cię poznać - dodała podając dziewczynie dłoń.
- Tak, najwidoczniej o mnie chodziło. - Uścisnęła rękę uśmiechając się uprzejmie. Jak na razie nie wiedziła, co myśleć o partnerce ojca. Nie wiedziała, czy rzeczywiście była taka miła, czy tylko udawała. 
- Kate jest moją żoną - rzucił nagle Harrison, zrzucając z siebie ciężar, który czuł już od wczoraj.
- Żoną? Wow - Dziewczyna nawet nie próbowała ukryć swojego zaskoczenia. Szeroko otworzyła oczy i głośno wypuściła powietrze. Spodziewała się, że ojciec przedstawi jej swoją dziewczynę, czy nawet narzeczoną, ale od razu żonę? 
- Tak, wzięliśmy ślub trzy lata temu - wyjaśnił.
- To musiała być piękna ceremonia. - "Fajnie, że zaprosiłeś własną córkę" - Anglia? Walia? A może Francja? W jakim pięknym zakątku Europy ją urządziliście? - Dziewczyna nie przestała się uśmiechać, chociaż tak na prawdę chciało jej się płakać. Nie wiedziała, że tak bardzo go nie obchodziła, żeby nie zaprosić jej na własny ślub. Nagle była wdzięczna, że są na zewnątrz, bo gdyby byli teraz w środku pewnie nie mogłaby wziąć normalnego oddechu.
- Nic z tych rzeczy, szybki ślub w urzędzie w Londynie. Tylko my i dwójka świadków. Zdecydowaliśmy o tym praktycznie z dnia na dzień - wytłumaczył ojciec.
- Och. - Tylko na tyle było ją teraz stać. Chwyciła ze stolika swoją szklankę i wzięła łyka wody. - Gorąco dzisiaj - zaśmiała się niezręcznie.
- Taak, strasznie - zgodziła się z nią Kate. - Maxie chodź tu - zawołała chłopca, który obserwował rybki pływające w oczku wodnym. Kobieta musiała przyznać sama przed sobą, że stresowała się tym spotkaniem, jak żadnym innym. Strasznie się bała, że córka Harrisona jej nie polubi.
- Cóż, zgaduję, że to wasz synek - powiedziała Cassie patrząc na malca.
- Tak, to Max. Twój młodszy brat. - Mężczyzna poczochrał go po blond czuprynie.
- Tatoo, zostaw moje włosy - jęknął Max z wyrzutem.
- Max, to jest Cassie. - Pan Wilson zwrócił się tym razem do chłopca. - Cassie jest twoją siostrą.
- Naprawdę? - chłopiec z zaciekawieniem popatrzył najpierw na swoich rodziców, a później na dziewczynę. - To ona? Wygląda ładniej niż na zdjęciach. I chyba jest starsza od tamtej dziewczyny - stwierdził wykonując śmieszną minę, jakby się nad czymś silnie zastanawiał.
- Tak, to ona - potwierdziła Kate z uśmiechem. - Po prostu zdjęcia, które są w albumie taty były zrobione kilka lat temu.
Cassandra nie wiedziała, co myśleć o całej tej sytuacji. Z tego, co do tej pory usłyszała wynika, że rozmawiano o niej wśród tej trójki. I nawet oglądano jakieś jej zdjęcia. Nagle zakręciło jej się w głowie.
- Przepraszam, muszę usiąść - powiedziała i usiadła powoli na swoim miejscu.
- Dobrze się czujesz? - spytała Kate i momentalnie przyłożyła dziewczynie dłoń do czoła, chcąc sprawdzić, czy nie ma ona gorączki.
- Tak, tak - odparła strącając rękę kobiety. - Po prostu zakręciło mi się w głowie.
- Przepraszam, to był mój naturalny odruch. Jestem lekarką - wyjaśniła się pospiesznie pani Wilson, po czym usiadła na krześle obok. Popatrzyła znacząco na męża. 
- Hej, Maxie, chodź zobaczymy, jakie mają soczki. - Mężczyzna chwycił chłopca za rękę i ruszyli w stronę drzwi.
Cassie oparła głowę na dłoni. Popatrzyła na żonę swojego ojca. Miała na sobie jasną, dopasowaną, kobiecą sukienkę i ciemne włosy spięte z tyłu głowy. Siedziała prosto, a splątane dłonie miała ułożone na kolanach. Ściskała je tak mocno, że poczerwieniały jej czubki palców. Po chwil spojrzała na dziewczynę i się odezwała.
- Posłuchaj - zaczęła spokojnie. - Wiem, że to dla ciebie trudna sytuacja, ale proszę, daj nam szansę - powiedziała niemal błagalnym tonem. Gdy dziewczyna nie odpowiedziała ciągnęła dalej. - Możesz mnie skreślić na starcie, tylko ze względu na to, że jestem twoją macochą - ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło. - Ale proszę cię, nie rób tego. Jeśli nie chcesz dać szansy mi, to zrozumiem. Ale daj ją chociaż twojemu ojcu.
- Niby dlaczego miałabym to zrobić? - Dziewczyna podświadomie wypowiedziała te słowa na głos.
- Ponieważ on cię kocha - stwierdziła Kate stanowczo. - Często o tobie mówi, szczególnie, gdy rozmawia z Maxem - uśmiechnęła się. - Uwielbia opowiadać mu historyjki z twojego dzieciństwa, a on lubi o tobie słuchać. Za każdym razem, gdy wracał do domu po kolejnej nieudanej próbie odwiedzenia cię, był strasznie przygnębiony - mówiła powoli. - Cały czas obmyślał coraz to nowsze plany, aby się z tobą skontaktować - pauza. - Aby zabrać cię od matki. Wiedział, że większość pieniędzy, które płacił na ciebie jako alimenty, twoja matka zwyczajnie przepijała.
Cassie chciała bronić swoją mamę, ale wiedziała, że to, co powiedziała Kate, jest prawdą. Nie mogła nic na to poradzić. Siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę i słuchała, co jeszcze ta kobieta ma jej do powiedzenia.
- Gdy dowiedział się, że ma możliwość przeniesienia się do Seattle, niemal skakał ze szczęścia - zaśmiała się lekko. - Jedyne, czego się bał, to to, że mu nie wybaczysz. I nadal tak jest. Od poniedziałku, kiedy spotkał cię po raz pierwszy, wracał do domu ponury i po prostu smutny, że znów mu się nie udało. Przez ostatni tydzień chodził po domu, jakby uleciało z niego całe życie - stwierdziła przykro. - Nie miał ochoty na nic. Maxowi ledwo co, udało się ze dwa razy namówić go na zabawę, ale i tak po pięciu minutach zostawiał go i szedł gdzieś indziej. Nie miał ochoty jeść. - Przerwa na głębszy oddech. - Bardzo go kocham i to koszmarne, widzieć go w tym stanie. On cię naprawdę kocha. - Cassie poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Szczerze, to nie wiedziała nawet dlaczego. - I boi się, że stracił cię na zawsze. - Jedna kropla wydostała się na policzek dziewczyny, ale ta szybko starła ją wierzchem dłoni. - Wczoraj, gdy zgodziłaś się na to spotkanie, pierwszy raz od tygodnia zobaczyłam na jego twarzy uśmiech. Był strasznie podekscytowany, zdenerwowany i szczęśliwy jednocześnie. Chyba tylko dwa razy go takiego widziałam, w dniu, gdy Max przyszedł na świat i w dniu, gdy zawarliśmy związek małżeński - kobieta uśmiechnęła się, wspominając te chwile. - Twój tata ma Maxa i ma mnie, ale nigdy nie będzie szczęśliwy, jeśli ty mu nie wybaczysz. Nikt mu ciebie nie zastąpi. Może to dziwnie zabrzmi, ale jesteś miłością jego życia. - Kolejna kropla wydostała się z oka Cassandry. - Nie twoja matka, nie ja, tylko ty.
- Ja.. - zaczęła niepewnie dziewczyna. - Ja po prostu nie rozumiem, dlaczego on mnie zostawił. - Kolejne łzy pojawiły się na jej policzkach.
- Och Cassie - westchnęła kobieta i bez zastanowienia objęła dziewczynę ramionami, ale ta wcale nie protestowała. - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale chociaż spróbuj dać mu szansę.
- Okej - odparła blondynka. - Spróbuję.
- Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży - powiedziała Kate, w jej głosie słychać było szczerość. Ścisnęła ją jeszcze mocniej, a Cass delikatnie odwzajemniła jej gest. Po prostu tego potrzebowała. Żeby ktoś ją przytulił i szczerze powiedział, że wszystko się ułoży. 
Kate może i była jej macochą, a to słowo kojarzy się bardziej ze złą osobą, ale jak na razie zrobiła na niej dobre wrażenie.

Chwilę później do stolika wrócili Harrison i Max z bananowym sokiem. Zaraz po nich podszedł kelner, aby przyjąć zamówienia. Reszta spotkania przebiegła gładko. Może nie był to idealny obiad rodzinny, ale nie było tak źle, jak Cass to sobie wyobrażała. Kate okazała się naprawdę miłą osobą, a Max wspaniałym dzieciakiem. Chłopiec od razu polubił swoją siostrę, tak samo jak ona jego.
Mimo miłego popołudnia i lepszych humorów niż wcześniej, rozmowa z ojcem w samochodzie podczas drogi powrotnej znowu się nie kleiła. Cassie potrzebowała jeszcze trochę czasu, aby odnowić swoje dawne relacje z nim. 
- To, co? Do zobaczenia? - spytał z uśmiechem, gdy zaparkował o siedemnastej pod jej domem.
- Do zobaczenia - odpowiedziała odwzajemniając uśmiech i wyszła z samochodu. Gdy szła w kierunku drzwi usłyszała jak auto taty odjeżdża. 
Weszła do domu bez potrzeby wyciągania kluczy, co znaczyło, że matka była w środku. Cass ściągnęła buty i udała się prosto do swojego pokoju. Nie chciała teraz nawet widzieć Rose. Nie miała ochoty na powrót psuć sobie nastroju. 
Niestety najmniejsza iskierka jej dobrego humoru zniknęła momentalnie, gdy przekroczyła próg swojej sypialni. Podłoga zawalona była ubraniami, książkami i różnymi innymi jej rzeczami, na biurku i łóżku panował identyczny bałagan. Szuflady w komodzie były pootwierane, a większość ich zwartości walała się obok niej. Z szafą było tak samo, drzwi otwarte na oścież, na wieszakach zostało tylko jakieś trzy sztuki odzieży wiszące tak, jakby zaraz miały spaść. Pokój ogólnie wyglądał, jakby dopiero co przeszło przez niego jakieś tornado.
Cass mocno ścisnęła dłonie w pięści i wydała z siebie krzyk przepełniony złością, po czym wycofała się z pokoju, zatrzasnęła z hukiem drzwi i pobiegła na dół. Udała się do salonu, z którego dobiegał dźwięk chodzącego telewizora.
- Znowu szukałaś u mnie pieniędzy!? - wrzasnęła na matkę siedzącą na kanapie.
Rose powoli odwróciła się w stronę córki powoli, niewzruszona całą sytuacją.
- Może - odpowiedziała spokojnie.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie dostaniesz moich pieniędzy!?
Matka wstała i oskarżycielsko wymierzyła palec wskazujący w stronę córki.
- Twoje pieniądze, to tak samo moje pieniądze! - krzyknęła.
- Wcale nie! Jakby tak było, już dawno skończyłybyśmy pewnie obie na ulicy, bo ty wszystko co wpadnie ci w te pieprzone łapy roztrwaniasz w barach! Masz szczęście, że kupuję ci żarcie, żebyś nie miała lodówki pustej!
- Zamknij się ty smarkulo! Jestem twoją matką, masz mnie traktować z szacunkiem! - Rose podeszła jeszcze bliżej, a Cass mogła wyczuć od niej smród alkoholu.
- Ciebie? Z szacunkiem? - prychnęła oburzona.
- Tak, mnie! Tylko ja ci zostałam! Nie masz więcej rodziny, ojciec cię zostawił wiele lat temu i wcale się tobą nie interesuje. Ten parszywy drań, nic go nie obchodzimy!
Cassandra przez moment stała w ciszy, po czym podeszła do swojej rodzicielki i syknęła jej w twarz:
- Ty cholerna kłamczucho. Ty to mówisz? Że niby ty się mną interesujesz? Jakby tak było, to wiedziałabyś, że właśnie widziałam się z tatą.
Kobietę to zdezorientowało.
- Co ty wygadujesz? - powiedziała przestraszona. - Twojego ojca nie było w tym mieście od sześciu lat. Nie zajrzał nawet na chwilę.
- Przestań w końcu kłamać! - Cassie wyrzuciła ręce w powietrze. - Powiedział mi wszystko! Powiedział, że przyjeżdżał! Że mnie odwiedzał, ale nigdy mnie nie zastał! Tylko ciebie, a ty wyganiałaś go z naszego domu! Nie pozwalałaś mu się ze mną zobaczyć! - W jej oczach pojawiły się łzy. - Jesteś pieprzoną alkoholiczką, której za grosz nie obchodzi własna córka. Nienawidzę cię - ostatnie słowa wyszeptała zszokowanej matce w twarz z największą szczerością, na jaką było ją stać. Po jej policzkach spływały kolejne łzy, gdy odwróciła się i wyszła z domu trzaskając drzwiami.
Ruszyła ulicą do pierwszego miejsca, jakie przyszło jej na myśl ścierając dłońmi łzy z jej twarzy.

***
Reggie zapauzował grę, odłożył pada i poszedł otworzyć drzwi. Był sam w domu, rodzice wybrali się do jakiejś ciotki na drugi koniec kraju i będą dopiero jutro, a Brandon znów włóczył się gdzieś z Natalie. Jakieś dziesięć minut temu wrócił od Matta i postanowił zagrać rundkę w Need for Speed. Usłyszał dzwonek do drzwi, akurat, gdy zaczął drugi wyścig.
- Wilson? Co ty tu robisz? - zapytał zdezorientowany, gdy zobaczył za drzwiami dziewczynę. Wyglądała na zdenerwowaną i miała zaczerwienione policzki. Płakała?
- Jesteś sam? - spytała pospiesznie ignorując jego pytanie.
- No tak, ale.. - urwał ponieważ Cass szybko weszła, zamknęła za sobą drzwi i przycisnęła usta do jego warg. Chłopak oddał pocałunek, ale po chwili się od niej oderwał. - Hej, hej, spokojnie. Co się..
- Zamknij się - przerwała mu. - Naprawdę nie mam ochoty rozmawiać - powiedziała i wróciła do namiętnego całowania chłopaka, który nie protestował i oplótł wokół niej ramiona i mocno ją do siebie przycisnął.
- Co w ciebie wstąpiło? - zapytał w przerwie na oddech.
- Po prostu pokłóciłam się z matką, muszę się jakoś uspokoić. - Zaczęła szukać dłońmi końca jego koszulki.
- A od tego nie są przyjaciółki?
- Nie mam ochoty słuchać ich współczującej paplaniny - powiedziała patrząc mu w oczy i podciągając do góry jego biały T-shirt.
- A ja jak mam pomóc ci się uspokoić? - wciąż próbował wtrącić siebie do całej tej sytuacji, ale nie potrafił.
- Seks z tobą po pijaku, to było moje najlepsze doświadczenie i myślę, że na trzeźwo będzie jeszcze lepiej - tłumaczyła ściągając mu ubranie przez głowę. - Więc po prostu się zamknij, okej?
- Jak sobie życzysz - powiedział z uśmiechem po czym przyciągnął ją jeszcze bliżej i wpił się w jej usta.
Nie mógł zaprzeczać, ona też była niezła w te klocki, więc bardzo chętnie przystał na jej propozycję. Nie zaryzykowałby jeszcze stwierdzenia, że była najlepsza, o tym przekona się dzisiaj. Bez alkoholu krążącego w ich krwi.

***

Charlie siedziała na betonowych schodkach pod pomnikiem prezydenta Franklina Pierce'a. Nie była w najlepszym humorze. Garret cały dzień dziwnie się zachowywał. Ignorował ją, cały czas z kimś esemesował i odebrał dziwny telefon, a gdy spytała z ciekawości kto to, lekko się na nią zdenerwował i zaraz później oznajmił, że chce mu się spać i idzie do domu. Nie miała mu za złe, że nie powiedział z kim się kontaktował, w końcu to jego prywatne sprawy, ale po prostu pierwszy raz zachowywał się tak w stosunku do niej i nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie było to najlepsze popołudnie w jej życiu, ale cóż, takie też się zdarzają.
Nagle usłyszała zbliżające się kroki i odwróciła się w stronę dźwięku. Zobaczyła Scootie'go zmierzającego w jej kierunku. Punktualnie dziewiętnasta.
- No hej - powiedział, krótko przytulając ją po przyjacielsku na przywitanie.
- Hej - odpowiedziała odwzajemniając gest. - Więc, co chciałeś mi powiedzieć? 
- Słuchaj - zaczął. - Może ci się to nie spodobać, ale wysłuchaj mnie do końca, okej? - Dziewczyna pokiwała głową na znak, że się zgadza. - To, co mówił Jake o Garrecie na tej imprezie, to chyba prawda.
Dziewczyna popatrzyła na niego zszokowana. On tak na serio? On mu wierzył? 
- Niby jakie masz podstawy, żeby tak sądzić? - spytała, a w jej głosie słychać było rozdrażnienie.
- Takie, że widziałem go wczoraj wieczorem - odpowiedział jej pewnie. - Sprzedawał dragi jakiemuś facetowi za blokowiskiem na Makowej - powiedział bez ogródek.
Charlotte zamurowało. Takiej informacji się nie spodziewała. Chwilę zajęło jej przyswojenie się z nią.
- Nie - powiedziała w końcu. To nie mógł być Garret. Scootie na pewno go z kimś pomylił.
- Char, wiem, co widziałem.
Dziewczynie nagle zaczęło brakować powietrza. Nie wierzyła mu. Nie chciała mu wierzyć.
Nagle zaczęły jej się przypominać usłyszane urywki rozmowy, którą przeprowadził dzisiaj przez telefon Garret. 
- Przepraszam, muszę już iść - próbowała brzmieć spokojnie, odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia z parku. 'Dwudziesta piętnaście' usłyszała w głowie słowa chłopaka. 'Za Sicky Jane' przypominała sobie coraz więcej informacji. 'Masz być, i żeby nikt cię nie widział'. Wszystko zaczynało układać jej się w sensowną całość.
Usłyszała, jak Scootie krzyczy za nią, żeby nie robiła nic głupiego, ale zignorowała go. 
Garret pewnie myślał, że go nie słyszy, ale usłyszała wystarczająco. 
Jej kroki były coraz szybsze. Sicky Jane to tani bar na obrzeżach miasta. Miała jeszcze wystarczająco czasu, aby dojść tam normalnym tempem, ale mimo to, zwyczajne kroki przerodziły się w bieg.
Musiała przekonać się na własne oczy, czy to, co powiedział jej Scoot, było prawdą. Musiała tam iść i zobaczyć, o co chodziło.
Wszystko zaczynało być dobrze, nie mogła pozwolić, żeby wróciły złe dni. Musiała udowodnić, że to nie był Garret. I mogła zrobić to tylko sprawdzając, o co chodziło z tym telefonem. 
Wierzyła, że nie zobaczy tam niczego złego, ale jednocześnie bała się tam iść. Bała się, że to wszystko, co mówili Jake i Scooter może okazać się prawdą. Bała się, że znów poczuje ten kujący ból w okolicach serca, ale mimo to postanowiła tam iść. Już się nie wycofa.


"Do you ever get that fear that you can't shift the type that sticks around like summat in your teeth? 
Are there some aces up your sleeve? 
Have you no idea that you're in deep? "





_____________________________________________________________________________

CZYTASZ = KOMENTUJESZ.



2 komentarze:

  1. Szczerze? Mam nadzieję, że Scooter i Jake mieli rację :) Niech Garret spada od Charlie, bo ona musi być z Jakiem :)
    Nie chce mi się logować na swojego bloggera. Monika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń